sobota, 13 grudnia 2014

Nieoczywista lista filmów, które FAJNIE jest obejrzeć cz. 2

Najwyższa pora na drugą część mojej osobistej listy filmów (część 1 klik!), które rekomenduję jako "fajne do obejrzenia" - właśnie tak: FAJNE. Niekoniecznie mądre, niekoniecznie w dobrym guście, niekoniecznie imponujące - przynajmniej nie wszystkie, bo niektóre na pewno.  Ale czy wszystko w życiu musi służyć głębszemu celowi? Moim zdaniem warto sobie czasami zafundować rozrywkę w czystej postaci, albo przynajmniej spróbować :)

źródło: http://theodoylerules.com




Nieoczywista lista filmów, które FAJNIE jest obejrzeć cz. 2

środa, 10 grudnia 2014

Porządki: denko listopadowe

Jak zwykle kilka dni po pierwszym (no dobra, prawie kilkanaście) przychodzę do Was z denkiem. Ostatnio, jak na złość, wszystko mi się kończy - gdybym oszukiwała, to za chwilę miałabym znacznie więcej zużyć. Ale listopadowe, to listopadowe, już trudno ;)


Troszkę kosmetyków mi się zużyło. Niektórych żałuję, innych ani trochę. Zapraszam na drobny przegląd :)

sobota, 6 grudnia 2014

Włosomaniactwo cz.11 - szampon jaśminowo-glinkowy Le Petit Marseillais

Był taki okres, że co rok spędzałam wakacje we Francji. Miałam przy tej okazji przyjemność poznać i polubić produkty Le Petit Marseillais na kilka lat przed tym, nim pojawiły się one w Polsce. Cieszy mnie, że firma wkroczyła na nasz rynek i mam nadzieję, że oferta będzie się poszerzała. Chwilowo jednak niektóre produkty LPM trzeba sobie "ściągać" prosto z ich ojczyzny ;) Oto jeden z nich: szampon z ekstraktem z jaśminu i białej glinki (Extraits d`Argile Blanche & de Lait de Jasmin). 

sobota, 29 listopada 2014

Nieoczywista lista filmów, które FAJNIE jest obejrzeć cz. 1

Dawno chciałam napisać taki post, ale w praktyce ciężko było mi się zebrać. Zdaję sobie sprawę, że większość z Was może odbierać mnie jako osobę zainteresowaną tylko i wyłącznie kosmetykami, ew. zakupami. Macie rację - taki przekaz płynie z tego bloga, bo z założenia chciałam się tutaj skupić na kwestiach związanych z urodą. Jednak czasami mam ochotę napisać o czymś innym, podzielić się jakąś opinią, refleksją. Polecić coś, co nie jest kosmetykiem :) Teraz dam sobie taką szansę.

źródło: http://bad-taste.pl

Oglądanie filmów to jedno z moich ulubionych zajęć. Bardzo lubię chodzić do kina, ale nie mniejszą radość sprawiają mi domowe seanse przed laptopem lub (rzadziej) telewizorem. Ilość filmów, które chciałabym obejrzeć, jest przerażająca - na filmwebie mam zaznaczone ponad 100 pozycji. A lista, zamiast sukcesywnie się zmniejszać, tylko się rozrasta :P Może dlatego, że nierzadko, zamiast obejrzeć coś nowego, uruchamiam sobie po raz n-ty film, który znam niemal na pamięć. I w dodatku sprawia mi to niekłamaną przyjemność!

poniedziałek, 24 listopada 2014

Magnitone - prosto z UK

Czy to już Święta? Wiem, wiem, że jeszcze "trochę" (co też jest bardzo subiektywnym określeniem), ale zadaję to głupawe pytanie, bo właśnie tak się poczułam przedwczoraj. Szczerze mówiąc, czuję się tak w dalszym ciągu ;)

Te z Was, które w miarę regularnie podczytują mojego bloga, na pewno zauważyły, że zamieszczam sporo recenzji kosmetyków Dr. Organic. Ma to swoje proste uzasadnienie - mam w Wielkiej Brytanii krewnego, który odwiedza mnie kilka razy w roku i za każdym razem przywozi mi coś, co w Polsce jest trudno dostępne/droższe. Zazwyczaj są to właśnie (skądinąd świetne) produkty Dr. Organic, bo moja kosmetyczna mania nie jest dla nikogo w rodzinie tajemnicą (mawiają pieszczotliwie, żem pudernica). Ale tym razem dostałam coś absolutnie GENIALNEGO.

Która z Was nie marzyła o szczoteczce sonicznej do twarzy, jednocześnie zdając sobie sprawę z pewnego absurdu tego marzenia (związanego z chorą ceną Clarisonic)? ;) No właśnie. Ja to swoje marzenie już dawno pochowałam, bo kwotę ok. 650 zł (obecnie tak to wygląda w Sephorze) wolę przeznaczyć na coś, co nie będzie służyło tylko mnie samej - źle bym się z tym czuła. I nie chodzi tu o faktyczny brak możliwości finansowych (gdybym uznała, że koniecznie chcę, to spięłabym dupę i uskładała), ale o barierę natury psychologicznej - może cierpię na jakiś syndrom biedy, kto wie :D W każdym razie mój "problem" się rozwiązał, bo prosto z UK przyleciała do mnie ONA:

wtorek, 11 listopada 2014

Flirt z filtrem - Mizon Mela Defense

Bardzo długo opierałam się filtrom przeciwsłonecznym. Moja cera bardzo łatwo ulega zapchaniu i potrafi w dowolnym momencie ogłosić bunt, który uzewnętrznia się znienawidzonymi zaskórnikami. Dostatecznie złe jest to, że muszę używać kremów tonujących. Myśl o tym, żeby pod spód dodawać jeszcze filtr, długo była dla mnie nieznośna.

Któregoś razu postanowiłam zaryzykować i sprawdziłam, co mają w ofercie sprzedawcy, u których zamawiam kosmetyki z Korei. Po przejrzeniu asortymentu i zrobieniu researchu w sieci, zdecydowałam się na Mizon Mela Defense White Multi UV Sun Block SPF50/PA+++.

czwartek, 6 listopada 2014

Mini-denko październikowe + fajna akcja

Kolejny miesiąc na boku, pora podsumować zużycia. Chyba wszyscy już się przyzwyczaili do tego, że u mnie kosmetyki z jakiegoś powodu kończą się baaardzo powoli :P Nie inaczej było w październiku, podczas którego nie zużyłam prawie nic...



wtorek, 14 października 2014

Nie ma to jak dostać... paczkę :)

Hej :) Ponieważ dzisiaj jest wyjątkowo brzydki dzień i nie mam ochoty na skomplikowane, długie notki, pochwalę się Wam paczką (oczywiście kosmetyczną!), która przyszła do mnie ok. tydzień temu. Prosto z Japonii od Anny, na której blogu szczęśliwie wygrałam rozdawajkę.

źródło: http://www.myniceprofile.com
źródło: http://www.myniceprofile.com

Gdy listonosz wręczył mi zgrabną paczuszkę, na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Sami zobaczcie dlaczego ;)

niedziela, 12 października 2014

Denko, deneczko - minimalne zużycia wrześniowe

Ponura niedziela (przynajmniej w stolicy) wydaje mi się dobrym momentem na pozbycie się paru śmieci. Wrzesień nie był zbyt obfity w zużycia - tak naprawdę, to sama się zdziwiłam, jak mało tego wyszło...


*Venus, pianka do golenia z ekstraktem z melona i grejpfruta - kupiona dla odmiany, zamiast nieśmiertelnej konwaliowej. Venus jak zwykle mnie nie zawiodła, a ta wersja zapachowa nawet bardziej mi przypadła do gustu. Kupię ponownie.

*Balea, płyn do kąpieli Mleko i Miód - duży, wydajny płyn do kąpieli. Miał ładny, słodki zapach i przyjemnie było go używać. Jeśli kiedyś będzie okazja to kupię go ponownie.

*Dr. Organic, odżywcze serum do włosów Morrocan Argan Oil - jest mi przykro, że się skończyło :( Bardzo przypadło mi do gustu, a na jego temat więcej napisałam w osobnej notce [klik]. Kupię ponownie.

*Miss Sporty, Turbo Dry Top Coat - całkiem porządny lakier nawierzchniowy. Trwały, szybkoschnący i spełniający swoje zadanie. Jedyna wada - nieszczęsny, niebieskawy połysk, który na jasnych lakierach nie wyglądał dobrze. Z tego powodu nie wiem, czy kupię go ponownie.

I to by było na tyle. Wyrzucam opakowania, robię miejsce na kolejne. Zobaczymy, jak to będzie następnym razem :)

czwartek, 9 października 2014

Włosomaniactwo, cz. 10 - szampon odbudowujący Yves Rocher... Szampon?

Chcę się z Wami dzisiaj podzielić odczuciami, które wywołał we mnie pewien produkt, który na etykietce ma napis "szampon". W dodatku nie byle jaki, bo odbudowujący - idealny dla zniszczonych włosów. Mowa o Nutri-Reapir Treatment Shampoo od Yves Rocher.

Szampony szybko mi schodzą. Mam długie włosy (aktualnie sięgają talii), które wymagają przynajmniej dwukrotnego mycia przed nałożeniem odżywki/maski. A ja nie żałuję sobie produktu myjącego, tak więc o ile odżywki i maski stoją na półce miesiącami, to szampony pojawiają się i znikają.

piątek, 12 września 2014

Czym maluję usta? :)

Hej! :) Od pewnego czasu na blogach pojawiają się notki, w których dziewczyny pokazują swoje kosmetyczne zbiory - bardzo podoba mi się ta idea i postanowiłam się dołączyć. Dziś chcę Wam pokazać moją mini-kolekcję smarowideł do ust. Do tego rodzaju produktów mam prawdopodobnie największą słabość ;) Żeby post nie był sbyt długi, wybrałam te, których najczęściej używam lub uważam z jakiegoś powodu za interesujące.

Zdjęcia prezentują usta przed i po nałożeniu kosmetyku.

1. Essence, Beach Cruisers, błyszczyk w odcieniu #2 Girls just wanna have sun!


Bardzo skromny, bardzo wygodny, bardzo trwały - jak dla mnie to same zalety. Noszę go stale w torebce, chociaż raz nałożony rzadko wymaga poprawek. To chyba najtrwalszy błyszczyk, z jakim się spotkałam. Jest w sumie całkowicie transparentny - na zdjęciu tego nie widać, ale ładnie uwypukla usta.

sobota, 23 sierpnia 2014

Lekki zamęt i moje ostatnie grzechy kosmetyczne

Wracam po dłuższej przerwie spowodowanej moimi wyjazdami, przyjazdami znajomych do mnie, pracą i ogólnym zamieszaniem ;) Ostatni dwa tygodnie były bardzo intensywne, nie miałam czasu na internet i nawet na pinteresta nie wchodziłam (co jest dla mnie nie do pomyślenia!). Teraz dla odmiany trochę się uspokoiło i mogę zacząć nadrabiać blogowe zaległości :)

Dawno (chyba?) nie pisałam nic o zakupach, co nie znaczy, że ich nie robiłam. Zgoda - w mniejszym wymiarze, niż zazwyczaj. Ostatnio koncentrowałam się bardziej na ubraniach i dodatkach, bo nadchodząca jesień skłoniła mnie, jak co roku, do przejrzenia garderoby. Dzisiaj na przykład przez kilka godzin biegałam po sklepach w poszukiwaniu jeansów - ciężka sprawa. Jestem raczej niską osobą (mam nieco ponad 160 cm wzrostu) i nie dysponuję długaśnymi nogami, a mam wrażenie, że na takie szyje się dzisiaj 90% spodni. Nawet noszenie rozmiaru 34 (a w niektórych sieciówkach 36) nie bardzo mi tutaj pomaga i zwykle jestem skazana na krawcową. Szczęśliwie, dzisiaj udało mi się nabyć zacne jegginsy, których nie będę musiała skracać :) Ale miałam pisać o kosmetykach :P

Poniżej prezentuję moje ostatnie kosmetyczne nabytki. Niektóre były mi potrzebne, inne niekoniecznie.

środa, 6 sierpnia 2014

Denko lipcowe

Jak zwykle spóźniona, ale melduję się z lipcowymi zużyciami. Jakoś tak sporo rzeczy mi się ostatnio pokończyło, ale ostatecznie denko nie jest wcale jakieś olbrzymie - nie w porównaniu ze zużyciami z niektórych blogów ;) U mnie wygląda to tak:


wtorek, 29 lipca 2014

Mizon, Herbsys, Natural Seed Bal-Hyo Ampoule

Ostatnie upały dosłownie zwalają mnie z nóg i naprawdę trochę boję się włączać komputer w tych temperaturach (żeby się, tfu tfu, nie przegrzał nieszczęsny). Mimo wszystko dzisiaj zaryzykuję i napiszę słów kilka o mojej aktualnie używanej ampułce na noc - Natural Seed Bal-Hyo Ampoule z linii Herbsys, marki Mizon.

Gdy ponad rok temu zakupiłam ślimaczą ampułkę Mizona, doszłam do wniosku, że bardzo mi się podoba idea wklepywania na noc "czegoś mocniejszego". Zaczęłam więc kupować ampułki. Na Natural Seed Bal-Hyo zdecydowałam się po przeczytaniu przyjemnych recenzji w sieci, no i obietnicy producenta dot. solidnego nawilżania i działania przeciwzmarczkowego.


wtorek, 22 lipca 2014

Szał zagranicznych prezentów :)

Dzisiaj będę się przechwalała - z góry uprzedzam ;) W ostatnich kilku dniach spadł na mnie deszcz kosmetycznych prezentów - wszystko prosto z Francji, Niemiec i UK.


wtorek, 15 lipca 2014

W poszukiwaniu matu z Innisfree No Sebum Mineral Powder Pact

Skłonność do świecenia się w strefie T to jedna z tych mniej wdzięcznych cech mojej mieszanej cery. Problem towarzyszy mi właściwie przez cały rok - nieco słabszy w okresie jesień-zima, za to w pełnym rozkwicie wiosną i latem. Tak więc, puder matujący to dla mnie konieczność. Z reguły używam dwóch różnych jednocześnie: sypki do aplikowania pędzlem w domu (rano, jako utrwalenie makijażu) i kompakt, który noszę w torebce i wykorzystuję do poprawek w ciągu dnia.

Gdy skończył mi się mój ostatni kompakt Maybelline, a nowy od Eveline okazał się niewypałem kolorystycznym, na jakiś czas zarzuciłam korzystanie z pudru w kamieniu i nosiłam przy sobie sypki puder Holika Holika w mini-opakowaniu. W końcu i on został zużyty, a ja zaczęłam się rozglądać za nowym kompaktem. Wybór padł na transparentny puder od Innisfree (Innisfree No Sebum Mineral Powder Pact).


sobota, 12 lipca 2014

The Face Shop One-Step BB Cleanser

Dzisiaj napiszę Wam parę słów o moim aktualnym "myjadle" do twarzy. The Face Shop One-Step BB Cleanser kupiłam daaawno temu (bo wydawało mi się, że potrzebuję, ale ofc kupowałam na zapas), ale używać zaczęłam dopiero jakieś dwa miesiące temu. Zdążyłam przez ten czas wyrobić sobie na jego temat jakąś opinię. Jeśli jesteście ciekawi, to zapraszam.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Spóźnione denko czerwcowe

I znowu przegapiłam moment na prezentację denka >_< Trochę dużo się działo (jak zwykle) i narobiłam sobie blogowych zaległości.

W czerwcu nie zużyłam zbyt wielu kosmetyków, sporo opakowań mam wciąż na wykończeniu i pewnie zdenkuję je w bieżącym miesiącu. Jeśli chodzi o pełnowymiarowe produkty, to wygląda to tak:


środa, 18 czerwca 2014

Co nowego wpadło w czerwcu? ;)

Hej :) Właśnie zeszłam na chwilę z kuchennego pola bitwy i korzystając z okazji, że mam trochę czasu (czekam, aż mi wyrośnie ciasto drożdżowe) pokażę Wam moje nowe kosmetyczne nabytki z ostatnich kilku tygodni.

Troszeczkę tego wpadło. Oczywiście nadal nie umywam się do niektórych dziewczyn (czasami aż mnie zatyka z zazdrości jak widzę tyyyyle dobroci na blogach!) ale moje kosmetyczne zasoby zostały trochę zasilone ;)


Udało mi się ostatnio po raz pierwszy wygrać w blogowym rozdaniu. Organizatorką była Beauty Candies i właśnie dzisiaj listonosz dostarczył mi od niej uroczą przesyłkę :) Pomarańczowa pianka Organique, pachnący lakier Revlona, wosk do kominka (mam pretekst, żeby go znowu odkurzyć!) Organique i miniaturki bazy i podkładu od Benefit. Wszystko ślicznie zapakowane, aż musiałam zrobić zdjęcie. Dziękuję serdecznie za taką piękną nagrodę! :)



Wczoraj dotarło moje mini-zamówienie z Korei (to już obsesja). Tradycyjnie już Mizon (kosmetyki tej marki zdecydowanie u mnie przeważają) i dwie nowości: peeling grejpfrutowy (Mizon Refresh Time Grapefruit Peeling Gel) oraz filtr przeciwsłoneczny (Mizon Mela Defense White Multi UV Sun Block SPF50/PA+++). Peeling zastąpi mi zielone jabłuszko, które powoli się kończy, a filtr jest mi bardzo potrzebny ze względu na kurację Epiduo. Zobaczymy, czy spełni swoje zadanie. Standardowo dostałam też trochę próbek.


Parę dni temu wałęsałam się po drogeriach i w Naturze trafiłam przypadkiem na promocję dot. produktów do ust - kup 1, 2-gi tańszy masz gratis. Ponieważ bardzo spodobał mi się błyszczyk z limitki Essence Beach Cruisers (wybrałam odcień #02 Girls just wanna have SUN!) to się długo nie zastanawiałam ;) Chwyciłam sobie do tego XXXL Shine Lipgloss tej samej marki (odcień #27 Just me and my lipgloss) - urzekła mnie ta landrynkowa czerwień.
Jak już tak przetrząsała szafy z kolorówką, to wzięłam sobie lakier Miss Sporty w kolorze różowej gumy balonowej (nr #480 Baby Pink) - mam go właśnie na paznokciach i bardzo mi się podoba :)
Tusz do rzęs Sexy Pulp od Yves Rocher dostałam jako prezent powitalny - zabawna historia. Kupowałam jakiś zestaw kosmetyków na prezent dla mojej mamy i pani przy kasie szybko mnie zwerbowała do założenia karty :P Nim się zorientowałam, to już trzymałam reklamóweczkę z próbkami i tuszem. Może teraz zacznę tam częściej kupować? ;)


I na koniec parę kosmetyków "łazienkowych". Po lewej Diamentowe Serum Eveline 4D, w które nie wierzę ale i tak je stosuję (idiotyczne) "dla spokojnego sumienia" po masażu bańką chińską. Po środku biedronkowy zakup mojej mamy - Foam Makers, tzw. Pianotwory do kąpieli. Opakowanie zawiera kolorowe kapsułki, które wrzuca się do wanny - pachną obłędnie owocowo i mocno się pienią.
Ostatni zakup to pianka do golenia Venus z ekstraktem z melona i grejpfruta - tak dla odmiany od wersji konwaliowej ;)

Coś Wam wpadło w oko? A może coś z tego już macie? :)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Aloesowe nawilżenie z Vanedo

Witajcie po przerwie :) Ostatnio było u mnie sporo zamieszania: sesja, magisterka, podróże w tę i wewtę... Teraz z kolei próbuję sobie zorganizować wakacje, trzymajcie kciuki ;)

W kwestiach pielęgnacyjnych powzięłam jakiś czas temu nowe postanowienia i staram się w nich wytrwać. Wróciłam m.in. do masaży bańką chińską (nawet nabyłam jakieś "wyszczuplające" serum <w którego działanie zbytnio nie wierzę>, żeby smarować się po :P) + masaże gąbką antycellulitową (na początku to drapanie bolało jak cholera ale teraz jest już znośnie). Diety nie są dla mnie, ćwiczyć nie lubię, a ponieważ gruba nie jestem to przynajmniej w taki sposób sobie powalczę o ładniejsze uda (rozumiane jako gładsze) ;)

Wróciłam do kuracji epiduo, którą sobie lekkomyślnie odpuściłam parę m-cy temu (bo wydawało mi się, że jest już fajnie więc nie trzeba :P) i niestety w związku z tym faktem mam pewne problemy z nawilżaniem skóry. Epiduo działa silnie złuszczająco, więc na nawilżanie trzeba poświęcić znacznie więcej czasu. Oprócz standardowych kremów pomagają mi w tym sleeping packi i maseczki. Dzisiaj pokażę Wam jedną z nich: aloeosową od Vandeo Beauty Friends.


Firma jest nam dobrze znana (na moim blogu pojawiły się recki wersji z ogórkiem [klik] oraz z wyciągiem z bylicy [klik]), "płachtowa" forma maski również.
Maseczka aloesowa ma za zadanie koić skórę twarzy oraz nawilżać, nawilżać i jeszcze raz nawilżać. Nic dziwnego, że się na nią zdecydowałam ;)


Instrukcja użycia jest standardowa: oczyszczamy buzię, aplikujemy maskę, czekamy 15-20 minut i zdejmujemy. To, co zostanie na twarzy pozostawiamy do wchłonięcia. Jak zawsze można sobie zafundować maseczkę na ciepło (podgotowując ją chwileczkę w wodzie) albo na zimno (wkładając ją na jakiś czas do lodówki). Ja nie korzystam z żadnej z tych opcji - wybieram temperaturę pokojową.

Maseczka ma bardzo ładny, aloesowy zapach i, tradycyjnie, rzadką konsystencję. Bezpośrednio po aplikacji czułam lekkie szczypanie na twarzy (już mi się tak zdarzyło podczas stosowania wersji z bylicą) ale nie panikowałam tylko odczekałam kilka minut. Po chwili nieprzyjemne uczucie ustąpiło, a ja mogłam się zrelaksować. Gdy w końcu zdjęłam maskę z twarzy, byłam zaskoczona tym, jak niewiele esencji zostało na skórze. Cera wszystko "wypiła", pozostałości też bardzo szybko się wchłonęły - niemal do matu. 

Efekty? Delikatnie rozjaśniona, nawilżona skóra :) Maseczka dobrze spełniła swoje zadanie, żadnego uczulenia nie było, zapchania też nie. Mogę ją z czystym sumieniem polecić.

Jakie macie sposoby na "dodatkowe" nawilżenie? Chętnie poznam jakieś sprawdzone produkty i metody :)

wtorek, 3 czerwca 2014

Denko majowe :)

Maj się skończył więc pora na podsumowanie zużyć. Tym razem wygląda to u mnie troszeczkę lepiej, niż zazwyczaj - zeszło nieco więcej produktów. Oczywiście wciąż nie ma porównania z wieloma standardowymi denkami choćby i paru z Was ;) Ale i tak jest nieźle. A oto "pustaki":

Od lewej (od góry):

- Luksja, płyn do kąpieli Pink Sparkle - jedno z radosnych odkryć ostatnich miesięcy. Jest po prostu CUDOWNY :) Zapach pasuje mi idealnie i na pewno kupię go jeszcze nie raz!

- Joanna, Z Apteczki Babuni, maseczka jajeczna - używam jej jako odżywki, sprawdzony produkt. Nie po raz pierwszy w denku, nie po raz ostatni. Kupię ponownie.

- Palmolive, żel pod prysznic o zapachu tureckiej róży z konwalią - po prostu dobry żel. Trochę duży, wolę mniejsze opakowania, żeby móc częściej zmieniać zapachy ale ogólnie okay. Być może kupię ponownie.

- Ziaja, dwufazowy płyn do demakijażu oczu - dobry produkt w dobrej cenie. Nie podrażnia, zmywa wszystko, co ma zmywać. Już kupiłam ponownie.

- Mizon, Snail Recovery Gel Cream - w denku po raz drugi. Co o nim sądzę, można sobie poczytać w recenzji [klik]. Chwilowo wymieniłam go na niebieskiego "brata" ale na pewno jeszcze nie raz go kupię.

- It's Skin, Power 10 Formula VC Effector - poświęciłam mu osobną notkę [klik]. Miał być wspaniały, okazał się bardzo zwyczajny. Raczej nie kupię ponownie.

- Organique, glinka zielona - chodzi o to okrągłe, białe pudełeczko. Kupowana ofc na wagę ;) Bardzo dobra rzecz, planuję uzupełnienie zapasu.

- Ziaja, Bloker - chyba każda z nas go zna. Tani, skuteczny ale niezbyt zdrowy, więc traktowałam go jako "produkt awaryjny" - na wyjątkowe sytuacje. Wprawdzie nie został zużyty w całości (nie wiem, czy to możliwe biorąc pod uwagę jego wydajność), ale skończyła mu się data ważności. Dobrze mieć coś takiego w łazience, więc raczej kupię ponownie.

- Luksja, Care Pro Nourish, mleczko pod prysznic z olejem z pestek dyni - było dodane jako gratis do jakiegoś czasopisma ale zużyłam z prawdziwą przyjemnością :) Kupię ponownie i chcę wypróbować inne wersje z tej serii.

- PharmaCF, No 36, balsam do stóp i paznokci intensywnie nawilżający - kupiłam kiedyś w Rossmanie, bo był niedrogi i nie znałam tej firmy. Niestety, nie polubiliśmy się - słabo działa i zwyczajnie nie spełnia oczekiwań. Nie kupię ponownie.

- Ziaja Pro, peeling z mikrogranulkami mocny - bardzo dobry produkt i w dodatku szalenie wydajny. Kupię ponownie.


Tak było w maju. Coś znacie i chcecie skomentować? Zapraszam! :)

niedziela, 1 czerwca 2014

Włosomaniactwo cz.9 - szampon z mleczkiem pszczelim od Dr. Organic

Znowu mamy niedzielę - idealny moment, żeby usiąść i napisać coś na blogu ;) Dzisiaj postanowiłam powrócić (po dłuższej przerwie) do kwestii pielęgnacji włosów. Już jakiś czas temu sporządziłam zdjęcia pewnego produktu i czas w końcu coś o nim opowiedzieć. Przed Wami Organic Royal Jelly Shampoo prosto ze "stajni" Dr. Organic:


Co mówi producent

Przywracający równowagę i stymulujący szampon, stworzony na bazie organicznego mleczka pszczelego, aloesu, czerwonej koniczyny, wrzosu, witaminy C, oraz cedru, cytryny, geranium, paczuli, olejków petitgrain (z liści drzewa pomarańczowego) i z drzewa sandałowego. Ten odbudowujący szampon regeneruje naturalne struktury keratynowe i działa aktywnie wewnątrz struktur międzykomórkowych, przywracając włosom zdrowie i odżywiając skórę głowy. Dodaje fryzurze blasku, pozostawiając włosy jedwabiście miękkie i łatwe do układania.*

*opis ze strony sklepu http://drorganickosmetyki.pl

Co mówię JA

Czytelniczki tego bloga wiedzą, że moja znajomość z produktami do włosów Dr. Organic zaczęła się już jakiś czas temu. Wypróbowałam na swojej głowie m.in. szampon aloesowy i odżywkę z witaminą E, a do dnia dzisiejszego z powodzeniem używam serum arganowego do zabezpieczania końcówek. Nie wszystko mnie powaliło ale generalnie nie doznałam żadnego poważniejszego rozczarowania, więc raczej chętnie wzięłam się za obiekt dzisiejszej recenzji - szampon z mleczkiem pszczelim.

Opakowanie standardowe: barwiony plastik, szczelny korek z dozownikiempojemność 265 ml. Dr. Organic jest od jakiegoś czasu dostępny w Polsce i taki szampon można sobie zamówić przez Internet za ok. 30 zł


Skład jest jak zwykle bogaty, z sokiem aloesowym na 1 miejscu. Mamy oznaczenia typu No SLS, No Parabens itd. Produkt jest odpowiedni dla wegetarian i nie był testowany na zwierzętach. Dokładny skład i wszystkie "certyfikaty" macie na poniższych zdjęciach :)



Szampon ma dość lejącą się, trochę oleistą konsystencję; brak wyraźnego koloru, a zapach jest dość dziwny - niby troszeczkę miodowy ale nie można go nazwać słodkim. Mi się za bardzo nie spodobał, ale po paru użyciach przywykłam i przestał mi przeszkadzać. Na włosach i tak się nie utrzymuje, więc nie ma problemu.

Pieni się bardzo dobrze i nie trzeba go wiele nakładać - plus na konto wydajności. Bałam się trochę, że będzie mi robił z włosów gumę, jak jego aloesowy brat (oczyszczał włosy tak skutecznie, że były wręcz szorstkie w dotyku). Na szczęście spotkała mnie miła niespodzianka - nic z tych rzeczy. Jest delikatny i łagodnie oczyszcza. Włosy po nim nie są splątane ani szorstkie, za to odświeżone i czyściutkie. 


Gdyby nie ten dziwaczny zapach + dość wysoka cena, napisałabym, że to świetny szampon. W obecnym układzie jest bardzo dobry - w zasadzie spełnił moje oczekiwania. Bardzo możliwe, że kiedyś do niego powrócę.

Dziewczyny, czy zwracacie dużą uwagę na skład szamponu? A może wystarczy Wam, że działa? :)

sobota, 24 maja 2014

Wyzwanie NN, po 4 tygodniach - podsumowanie


Hej hej, pozdrawiam ze swojego dusznego lokum! Wreszcie nadszedł czas na podsumowanie moich 4-tygodniowych (z przerwą na chorobę) zmagań z nakrapianym nosem. Zdaję sobie sprawę, że cała sprawa baaaardzo się przeciągnęła w czasie, ale niestety - choroba, wyjazdy i teraz zaliczenia na uczelni - wszystko to skutecznie utrudniło mi działalność kosmetyczno-blogową. Mam nadzieję, że wybaczycie. Przejdźmy do podsumowania.

Jak zapewne świetnie pamiętacie, skupiłam się na wykorzystywaniu różnych kosmetyków mniej lub bardziej dedykowanych walce z blackheads. Przypomnijmy, że były to:

* Maseczka z The Face Shop [klik] - Działanie typowo z gatunku "zależy, jak leży". Raz daje świetny efekt - raz żadnego. Plusem jest duża wydajność i wygoda stosowania.

* Plastry na nos; Luke [klik] oraz ponownie The Face Shop [klik] - pierwsze z nich okazały się być dużo bardziej efektywne. Całkiem niezła metoda na miejscowe zmniejszenie ilości "nieprzyjaciół" na nosie ale wymagająca pewnej wprawy i precyzji; drobny błąd przy aplikacji i efekty są mizerne.

* Maseczka Holika Holika, z linii Medi Medi [klik] - okazała się słabą bronią przeciwko blackheads ale ujawniła szereg innych, wspaniałych właściwości toteż jej regularne stosowanie "weszło mi w krew".

* Dziwaczny zestaw Pig Nose 3 Step Kit od Holika Holika [klik] - największe zaskoczenie mojego wyzwania. Okazał się być zadziwiająco skutecznym, ale niestety jednorazowym orężem. Zostanie zakupiony ponownie w większej ilości.

EFEKTY?

Może Was zaskoczę, ale za mój najważniejszy "efekt" i "sukces" tej akcji uważam wdrożenie się do większej dbałości o problematyczną skórę na nosie. Zanim wymyśliłam sobie to wyzwanie, nie poświęcałam temu zagadnieniu zbyt wiele czasu. Teraz po prostu przyzwyczaiłam się do wykonywania pewnej ilości zabiegów specjalnie "na nos" ;) Myślę, że w dalszej przyszłości to może zaprocentować.

Ale oczywiście wiem, że czekacie na coś innego ;) No dobrze, czy na moim nosie coś się zmieniło?
Ja sądzę, że TAK. "Wróg" nadal istnieje ALE kropki stały się mniej widoczne i jest ich nieco mniej. Same oceńcie.


PRZED
PO
Oczywiście zdjęcia różnią się jakością, ale w obu podkręciłam kontrast i wydaje mi się, że pewna różnica jest widoczna. Wiadomo, nie jest to efekt "wow" i w żadnym razie nie powala na kolana ale mimo wszystko cieszę się, że cokolwiek "drgnęło".

Wniosek? Blackheads wymagają ciągłego, cierpliwego zwalczania. Miesiąc to zdecydowanie za mało, ale to dobry początek :)

Tym akcentem zamykam wyzwanie NN i już na dniach blog powróci do normalnego trybu. Nagromadziłam nieco fotek i kilka recenzji wręcz prosi się o napisanie. Zdradzę, że pierwsza z nich najprawdopodobniej będzie związana z włosomaniactwem ;d

Czekam na Wasze głosy :) Czy podobało Wam się takie wyzwanie? 

poniedziałek, 12 maja 2014

Wyzwanie NN, tydzień #4 - Holika Holika, Pig Nose Clear Blackheads 3-step Kit

Hej :) Minął 4-ty tydzień mojej walki z nakrapianym nosem. Już wkrótce pojawi się podsumowanie, a dzisiaj w ramach 4-tego tygodnia chcę Wam pokazać kolejny "zestaw" do oczyszczania nosa z Korei, tym razem jednorazowy. Tak wygląda Holika Holika Pig Nose Clear Blackheads 3-step Kit:


Mamy tutaj 3 saszetki, każda z nich to jeden krok na drodze do czystego nosa (wg producenta). Kupiłam to kiedyś z ciekawości, bo brakowało mi paru $ do darmowego trackingu. Taki jednorazowy zestaw kosztuje ok. 3,5 $ na ebay'u.


Instrukcja jest niestety cała w "krzaczkach", na szczęście są grafiki, które objaśniają co po kolei należy zrobić. Ewentualne szczegóły można sobie wygooglować.

Krok 1 to otworzenie porów 

W szarej saszetce znajduje się materiałowy "plaster" nasączony jakąś mazią, który należy sobie położyć na nosie i zostawić na 15-20 minut.

Krok 2 to oczyszczenie 

Różowa saszetka zawiera taki "typowy" plaster do mechanicznego usuwania blackheads. Należy ostrożnie zwilżyć nos wodą i nakleić sobie to na nos. Odczekać 10-15 minut i zerwać.


Krok 3 to zamknięcie porów

To tego celu posłuży żelowa nakładka na nos, którą znajdziemy w ostatniej, zielonej saszetce. Jest nasączona jakimś płynem, który chłodzi i ma za zadanie zamknąć pory. Trzymać na nosie to można chyba wedle uznania, gdyż brak zaleceń w tej kwestii na opakowaniu.


Poniżej wszystkie 3 kroki na moim nosie, ta-da!


Moje wrażenia i rezultat

Byłam do tego zestawu nastawiona raczej sceptycznie, podeszłam do tego jak do ciekawostki. Bardzo zdziwiłam się po zdjęciu pierwszego plasterka (tego otwierające pory) - on nie tylko otworzył pory. On sprawił, że zaskórniki dosłownie wystawały (fuj, wiem) ze skóry! Pierwszy raz widziałam coś takiego, tak jakby blackheads zostały częściowo "wyciągnięte" ze swoich zagłębień. Trochę żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia (chociaż może i lepiej, bo to jednak ohydne). W każdym razie ten widok obudził we mnie nadzieję, że może plaster nr 2 coś-niecoś wyciągnie. Przykleił się całkiem sprawnie. No i zobaczcie ile wyciągnął! (ostrzegam, to dosyć obrzydliwe).


Jakość zdjęcia nie powala, ale podkręciłam kontrast i jak sobie powiększycie to zobaczycie bez trudu - cały plaster jest pokryty "śmieciami" z mojej skóry na nosie O_o Tak dużo nie "wyciągnął" mi jeszcze żaden plaster!

Jeśli chodzi o tę żelową nakładkę, to jest ona wg mnie zbędna - potrzymałam ją na nosie z 10 minut i poza schłodzeniem nic mi nie uczyniła, pory wcale nie zostały jakoś super zwężone. Lepszy rezultat w tym względzie daje mi zimna woda + tonik. 

Podsumowując: naprawdę nie sądziłam, że to napiszę ale jestem na TAK! 2 pierwsze kroki są naprawdę interesujące - nie wiem, czy za każdym razem daje to taki efekt ale tym razem byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona. Sądzę, że jeszcze sobie zamówię ten zestaw i może nawet zainteresuję się innymi produktami z linii Pig Nose.

Co sądzicie? Spotkałyście się kiedyś z czymś o podobnym działaniu?

środa, 7 maja 2014

Szybkie denko kwietniowe + kilka nowości z maja


Hej :) Dzisiaj już 7, więc najwyższa pora na denko - w tym miesiącu baaardzo małe. Aż mi wstyd po prostu... To chyba jakieś moje podświadome skąpstwo/oszczędność daje o sobie znać, że tak powoli idzie mi zużywanie kosmetyków. Same zobaczcie:

Jakość okropna, przepraszam - był wyjątkowo ponury dzień.
Od lewej:
  • Dr. Organic, Royal Jelly Shampoo - jeszcze Wam o nim nie pisałam, ale zdjęcia mam na dysku więc osobna notka na pewno się pojawi. Na razie napiszę tylko, że mile mnie zaskoczył :) W miarę możliwości, do powtórki.
  • Ziaja, Intima, płyn do higieny intymnej - taki standard, kolejne opakowanie już stoi na półce.
  • Eveline, delikatny dwufazowy płyn do demakijażu oczu - był w zestawie, który dostałam na Gwiazdkę. Bardzo w porządku, ale nie widziałam go w regularnej sprzedaży. Jeśli się kiedyś na niego natknę, to kupię ponownie.
  • Holika Holika, Oil Queen, Cotton Powder - pisałam o nim niemal dokładnie rok temu TUTAJ. Jak widać, ładnie mi posłużył :) Pudełeczko zostaje ze mną na drobiazgi, a sam puder chętnie kiedyś kupię ponownie.
No tak, zaledwie tyle zeszło. A żeby zaprzeczyć sama sobie (bo gdzieś wyżej pisałam o oszczędności), pokażę Wam teraz zawartość dzisiejszej paczki, którą odebrałam na poczcie :P


Taaak, to znowu zagraniczna przesyłka! Uwielbiam fakt, że zakupy w dzisiejszym świecie nie znają granic. Mniej uwielbiam Pocztę Polską, która po raz kolejny mi podpadła - wczoraj byłam cały dzień w domu, a i tak dostałam awizo. Szkoda słów, lepiej pozacieszać z nowości.

Peeling do stóp, po którym ma mi zleźć cały niepotrzebny, brzydki i zrogowaciały naskórek - jestem bardzo ciekawa, czy to podziała, bo opinie w sieci można znaleźć przeróżne. Jedni chwalą i pokazują zdjęcia, inni narzekają, że nic to nie dało. Wypróbuję na sobie i też się wypowiem, a co :P Wybrałam zestaw Holika Holika Baby Silky Foot One Shoot Peeling - bo lubię HH i miały niezłą cenę.


Mój ukochany krem BB - Mizon Snail Repair Blemish Balm. Od miesięcy jest na mojej twarzy codziennie i jeszcze mi się nie znudził. Muszę się zebrać i w końcu zrobić o nim osobną notkę.

Mizon, Hyaluronic, Ultra Suboon Cream - mój nowy krem-żel na dzień. Kupiłam, bo go chwalą, a mi się Snail właśnie kończy. Tak dla odmiany ;)


Oto mroczny obiekt pożądania - Honey Sleeping Pack (Blueberry) znowu od Holika Holika. Pragnęłam tego kosmetyku od wielu miesięcy ale jakoś zawsze było coś pilniejszego do kupienia. W końcu się zdecydowałam i nabyłam. Po długich namysłach wzięłam wersję Blueberry, bo jest dedykowana mojemu typowi cery.


A te maseczki dostałam jako gratis. Marka FoodAholic nic mi nie mówi ale opakowanie wygląda zacnie :P

To tyle na dzisiaj :) Coś Wam wpadło w oko? A może macie któryś z tych kosmetyków?

sobota, 3 maja 2014

Wyzwanie NN, tydzień #3 - Holika Holika, Medi Medi Magnesium Pack

Hej wszystkim :) Minął kolejny tydzień podczas którego zmagałam się na różne sposoby z moim nakrapianym nosem. W ramach tego podsumowania chcę Wam pokazać maseczkę, która z definicji powinna być pomocna przy oczyszczaniu porów - Medi Medi Magnesium Pack marki Holika Holika.


Opis producenta

Oczyszczająca maseczka do skóry tłustej i trądzikowej, złuszcza naskórek i absorbuje nadmiar łoju poprawiajac wyglad i kondycję problematycznej cery. Maseczka jest bogata w związki magnezu pochodzące z pyłu wulkanicznego dzięki czemu świetnie oczyszcza skórę, odblokowuje pory i niweluje zaskórniki. Ma działanie przeciwbakteryjne. Tłusta skóra staje się bardziej matowa i mniej się świeci. Maseczka pomaga również zredukować miejscowe niedoskonałości cery.

Główne składniki

- Pył wulkaniczny bogaty w magnez (Volcanic Ash Extract) - Reguluje wydzielanie łoju, posiada działanie przeciwzapalne
- Biała glinka Kaolin -Ściąga pory i absorbuje nadmiar sebum, wygładza i łagodzi podrażnienia oraz poprawia koloryt skóry
- Multiflora Fruit Extract - działanie łagodzące*

*opis ze strony http://www.myasia.pl/




Opakowanie zawiera 70 ml maseczki w cenie ok. 10-12 $ (w zależności od sprzedawcy). Pojemniczek jest plastikowy i praktyczny, ze szczelnym zamknięciem na zakrętkę. Produkt zabezpiecza dodatkowo plastikowa membranka.


Jak widać na zdjęciu, maseczka ma szarawy kolor - jest gęsta, o zbitej konsystencji. Widoczny w moim opakowaniu ubytek to rezultat kilku miesięcy stosowania - już teraz mogę więc zapewnić, że produkt jest bardzo wydajny. W chwili otwarcia maseczka prawie wylewała się ze słoiczka, było jej napakowane naprawdę po brzegi

Sposób użycia jest standardowy: nakładamy na oczyszczoną buzię, zostawiamy na 15 minut i spłukujemy letnią wodą. Producent zaleca stosować ją max. 2 razy w tygodniu - ja zwykle robię to 1 raz, ale ostatnio na potrzeby wyzwania zwiększyłam częstotliwość do rekomendowanych 2 aplikacji. 

Od razu przyznaję się bez bicia, że bardzo lubię ten produkt. W przypadku mojej mieszanej cery ta maseczka widocznie ogranicza świecenie się strefy T i zwęża pory. Jednak najbardziej lubię ją za natychmiastowy efekt znacznego rozjaśnienia twarzy - redukuje wszelkie zaczerwienienia, koi podrażenienia i "wycisza" niedoskonałości. Oczywiście taki efekt nie utrzymuje się wiecznie ale jest to świetna pomoc doraźna w nagłych wypadkach :) 

Oceniając ją jako produkt typowo do oczyszczania porów muszę przyznać, że wg mnie to nie jest jej "najmocniejsza strona". Owszem, pory są zwężone ale ja widocznego oczyszczenia nie odnotowuję na swojej buzi. Odświeżenie - tak. Minusem dla niektórych może być pewien problem ze zmywaniem - trzeba to robić dokładnie, bo maseczka "trzyma się" skóry i na pewno nie spłucze jej sam strumień wody bez pomocy rąk. 

Ktoś z Was zna tę albo podobną maseczkę? Jakie macie sprawdzone maseczki oczyszczające? 

P.S. Zmieniłam nieco szablon bloga na bardziej infantylno-kosmetyczny - co sądzicie? :P

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Wyzwanie NN, tydzień #2 (cz.2) - po przerwie

Hej! Nie było mnie tutaj dość długo - niestety, tak się złożyło, że zachorowałam i na kilka dni byłam wyłączona z życia, a później utraciłam dostęp do sieci :/ W związku z tym moje wyzwanie zostało przerwane z przyczyn losowych. Zdecydowałam jednak, że będę je kontynuowała po prostu przesunięte w czasie o te 2 tygodnie. Zdjęcia do poniższego postu zostały przygotowane już dawno temu, nagły atak gorączki spowodował, że nie mogłam przygotować notki. Tak czy siak, postaram się teraz zrehabilitować ;)


W poprzednim poście pokazałam Wam działanie plasterków Luke. Teraz postaram się zademonstrować produkt o identycznym przeznaczeniu ale sygnowany marką The Face Shop - New Zealand Volcanic Clay Blackhead Charcoal Nose Strip.

Opakowanie zawiera 7 plastrów, czyli standardowo. Koszt to ok. 5 $ na ebay'u. Dostępna jest jeszcze wersja z aloesem (kiedyś je miałam, jeszcze w poprzedniej szacie graficznej, pisałam o nich tutaj), ja zdecydowałam się tym razem na węgiel drzewny.


Jak widzicie, te plastry mają nieco inny kształt niż poprzednie. Są bardziej łukowate i szczerze mówiąc, przez to trudniej mi je poprawnie nakleić. Instrukcja jest taka jak zawsze - oczyszczony nos zwilżamy wodą, naklejamy plaster i czekamy ok. 15 minut aż zaschnie klej. Ja standardowo zrobiłam sobie wcześniej rumiankową "saunę" żeby otworzyć pory.


Tak to wygląda na moim nosie. Trochę krzywo nakleiłam - to jest to, o czym pisałam wyżej - ciężko mi dopasować te plastry do kształtu mojego nosa. W każdym razie jakoś sobie poradziłam :P Na poniższych zdjęciach zobaczycie, że te plastry są zdecydowanie cieńsze, niż te marki Luke - widać prześwity.

Po 20 minutach (dla 100% pewności, że "chwyciło") pora na oderwanie plastra. Jak zwykle boli :P




Rezultaty nie powalają - najlepiej widać je na ostatnim zdjęciu (przy powiększeniu jeśli się ktoś nie brzydzi). Coś tam wyszło, ale znacznie mniej niż poprzednio. Muszę przyznać, że w przypadku plastrów Face Shop'u wygląda to podobnie za każdym razem - nie wiem, z czego to wynika. Mniej fortunny kształt, czyli mniej dokładna aplikacja? Gorszy "klej"? Nie mam pojęcia. Faktem jest jednak, że nie działają tak dobrze, jakbym chciała.

Werdykt końcowy: plastry Luke są znacznie lepsze. Wygrywają pod względem kształtu i działania.

Macie doświadczenia z tymi lub innymi plastrami?