W poprzednim poście pokazałam Wam działanie plasterków Luke. Teraz postaram się zademonstrować produkt o identycznym przeznaczeniu ale sygnowany marką The Face Shop - New Zealand Volcanic Clay Blackhead Charcoal Nose Strip.
Opakowanie zawiera 7 plastrów, czyli standardowo. Koszt to ok. 5 $ na ebay'u. Dostępna jest jeszcze wersja z aloesem (kiedyś je miałam, jeszcze w poprzedniej szacie graficznej, pisałam o nich tutaj), ja zdecydowałam się tym razem na węgiel drzewny.
Jak widzicie, te plastry mają nieco inny kształt niż poprzednie. Są bardziej łukowate i szczerze mówiąc, przez to trudniej mi je poprawnie nakleić. Instrukcja jest taka jak zawsze - oczyszczony nos zwilżamy wodą, naklejamy plaster i czekamy ok. 15 minut aż zaschnie klej. Ja standardowo zrobiłam sobie wcześniej rumiankową "saunę" żeby otworzyć pory.
Tak to wygląda na moim nosie. Trochę krzywo nakleiłam - to jest to, o czym pisałam wyżej - ciężko mi dopasować te plastry do kształtu mojego nosa. W każdym razie jakoś sobie poradziłam :P Na poniższych zdjęciach zobaczycie, że te plastry są zdecydowanie cieńsze, niż te marki Luke - widać prześwity.
Po 20 minutach (dla 100% pewności, że "chwyciło") pora na oderwanie plastra. Jak zwykle boli :P
Rezultaty nie powalają - najlepiej widać je na ostatnim zdjęciu (przy powiększeniu jeśli się ktoś nie brzydzi). Coś tam wyszło, ale znacznie mniej niż poprzednio. Muszę przyznać, że w przypadku plastrów Face Shop'u wygląda to podobnie za każdym razem - nie wiem, z czego to wynika. Mniej fortunny kształt, czyli mniej dokładna aplikacja? Gorszy "klej"? Nie mam pojęcia. Faktem jest jednak, że nie działają tak dobrze, jakbym chciała.
Werdykt końcowy: plastry Luke są znacznie lepsze. Wygrywają pod względem kształtu i działania.
Macie doświadczenia z tymi lub innymi plastrami?