poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rosyjski cudak - krem-żel do ciała miód i kozie mleko od Pervoe Reshenie

Przez pewien okres na blogach rekordy popularności biły rosyjskie kosmetyki, które można bez problemu zamówić przez internet bez zabaw z walutą. Uległam tej modzie i zakupiłam kilka specyfików. Dzisiaj napiszę Wam o jednym z nich: oto pielęgnujący krem-żel do ciała Pervoe Reshenie - miód i kozie mleko.



Jak widać na zdjęciach, mój egzemplarz jest już w ok. połowie zużyty. "Zadaję się" z tym rosyjskim typem od niecałych dwóch miesięcy.

Opis producenta i skład 

Krem –żel do ciała – "Miód i mleko kozie"– dwukolorowy krem-żel skutecznie odmładza skórę, nasyca ją składnikami odżywczymi. Przywraca skórze elastyczność i aksamitny wygląd.
Efekt: Skóra oczyszczona, odżywiona.


Składniki aktywne:

Miód (Mel) - to idealny kosmetyk dla zmęczonej, szarej skóry. Najważniejsze substancje znajdujące się w miodzie to dwa cukry proste ( fruktoza i glukoza ), sole mineralne, enzymy, witaminy B, C, A, D i E, a także kwasy organiczne i olejki eteryczne .Ten słodki dar pszczół działa na naszą skórę odżywczo a także łagodzi podrażnienia i przyspiesza gojenie sie naskórka. Działa korzystnie utrzymując odpowiedni poziom nawilżenia skóry, wzmacnia jej elastyczność. Zmiękcza i wygładza skórę, poprawia wygląd cery. Miód to prawdziwy balsam dla skóry szorstkiej, spierzchniętej i popękanej.

 Mleko kozie (Goat Milk) – kosmetyki z mlekiem kozy najefektywniej działają na cerę suchą i zniszczoną (zawierają większy procent tłuszczu; ok. 30). Kremy i maseczki wpływają na miękkość, gładkość i elastyczność skóry. Sproszkowane mleko dodawać można także do kąpieli, a relaks w stylu egipskiej królowej sprawi, że niejedna pani poczuje się zrelaksowana i odprężona.*

*źródło: http://sklep.urodaizdrowie.pl

Skład:
Aqua, Ethylhexyl Stearate, Dicaprylyl Ether, Cocoglycerides, Cera Alba, Glycerin, Carbomer, Triethanolamine, Mel, Goat Milk, Parfum, Citric Acid, Tetrasodium EDTA, Propylparaben, Metylparaben

Moje wrażenia

Tym, co tutaj rzuca się w oczy jest oczywiście postać i opakowanie produktu - bardzo oryginalne, wręcz bajeranckie. W buteleczce o pojemności 400 ml mamy zamknięte żółto-białe warstwy tajemniczego mazidła ;) W komplecie jest łyżeczka przeznaczona do wydobywania produktu z opakowania i aplikacji.  Taki pomysł aplikacji mi raczej nie przysparza problemów, ale dla niektórych może być niepotrzebnym utrudnieniem.  Nie da się jednak zaprzeczyć, że wygląda to cudownie :)

Ale czy ten bajerancki kosmetyk zasługuje na uwagę? Mam pewne wątpliwości.

Przede wszystkim problemem jest zapach - bardzo sztuczny, bliżej nieokreślony. Nie jest to zapach ani miodu, ani mleka. Byłam tym faktem bardzo rozczarowana. Od tak ładnie wyglądającego produktu oczekiwałam super woni, a tutaj sama chemia...

Jak wspomniałam, produkt ma dwie warstwy: biała to krem, żółta - żel. Są skutecznie pomieszane, przy nabieraniu zawsze wyjmie się odpowiednie proporcje. Przy aplikacji natychmiast się ze sobą stapiają. Kosmetyk wchłania się po dłuższej chwili, trzeba go dobrze rozsmarować, inaczej zostawia biały film. Na szczęście faktycznie nawilża i wygładza skórę, bo inaczej byłabym już całkiem niezadowolona. Nie podrażnia, można go stosować po depilacji. Niestety żadnego odmłodzenia nie zauważyłam :P Wydajność jest przeciętna.





Czy warto?

Moim zdaniem niekoniecznie. Dałam za niego jakieś 26 zł - wcale nie tak mało w porównaniu do cen drogeryjnych balsamów, a jego działanie naprawdę nie jest jakieś nadzwyczajne. Największy minus to ten niefajny zapach, nie mogę tego przeboleć, bo naprawdę nastawiałam się na słodką woń miodu i mleka :P Tymczasem woń może i słodka, ale jednocześnie "plastikowa".

Całe szczęście, że Pervoe Reshenie robi naprawdę dużo różnych kosmetyków, a te do włosów są dla odmiany zupełnie fajne :) Ale o tym innym razem. :)

sobota, 27 kwietnia 2013

The Face Shop Clean Face Oil Free BB Cream

Dzisiaj kilka słów o moim pierwszym kremie BB, jaki w ogóle kupiłam - The Face Shop Clean Face Oil Free BB Cream. Moja znajomość z tym produktem zaczęła się ładnych parę miesięcy temu, kiedy to zainteresowałam się szeroką ofertą kremów BB i postanowiłam ściągnąć z Korei coś dla siebie z tego rogu obfitości.

Jak nietrudno zgadnąć, tym konkretnym kremem zainteresowałam się głównie ze względu na frazę "oil free" w nazwie :P Mając cerę mieszaną, staram się selekcjonować kosmetyki pod kątem "ograniczonego świecenia" i z mojej perspektywy opis tego BB wydał się szczególnie ciekawy. Do tego doszła kwestia koloru. Długo szukałam w internecie demonstracji odcieni poszczególnych BB, próbując na oko dobrać coś dla siebie - krem z The Face Shop jako jeden z niewielu wydawał się być odpowiedni.




Opis producenta i skład

Krem BB o wzmocnionym działaniu oczyszczającym cerę. Kompleks Quick Clear i ekstrakty z rumianku doskonale radzą sobie z niedoskonałościami cery oraz z nadmierną produkcją sebum. Skóra odzyskuje zdrowy wygląd i równomierny koloryt.


Skład:
Quick` Clean Complex (Marshmallow, Lemon Myrtle Extract, Honey Extract, Malt Extract), Biotin, Tea Tree Ingredient, Portulaca Extract, Chamomile Extract, Grapefruit Skin Extract, Willow Bark Extract. Other Ingredients: Methylparaben, Propylparaben, Butylparaben, Imidazolidinyl Urea, Titanium Dioxide


źródło: http://wizaz.pl/kosmetyki




Moje wrażenia


Opakowanie to typowa, miękka tubka ze szczelną nakrętką. Po otwarciu czuć prześliczny, świeży zapach - mi osobiście kojarzy się z zieloną herbatą ale nie wiem, czy to trafne porównanie ;)


Krem jest gęsty i po wyciśnięciu ma ciemny kolor, którego nie należy się bać, bo po aplikacji na twarzy wygląda całkiem inaczej. Bardzo szybko jaśnieje i dopasowuje się do naturalnego kolorytu skóry, co widać nawet na zdjęciach mojej ręki poniżej - bezpośrednio po nałożeniu i chwilę później, po wklepaniu i rozsmarowaniu.



Aplikacja nie jest skomplikowana, krem dobrze się rozprowadza, chociaż lepiej go stopniowo wklepywać niż rozsmarowywać, bo w tym drugim wypadku może tworzyć smugi. Jeśli poświęci się chwilkę dłużej i dobrze go "opuka" to nic takiego nie ma miejsca :)

Kolor jest jasny, tonacja to raczej chłodny beż. Mimo, że jestem wręcz ekstremalnie blada, to do mojej cery dopasowuje się całkiem dobrze i daje naturalny efekt.
Krycie oceniam jako średnie - pod tym względem na pewno nie może się równać z podkładem. Jeśli ma się jakieś większe niedoskonałości to bez korektora sam sobie nie poradzi. Za to ładnie zakrywa mniejsze przebarwienia i redukuje zaczerwienienia.

Twarz po nałożeniu nie jest jakoś mocno matowa, ale też wcale się nie świeci - wygląda bardzo naturalnie i nie ma wrażenia "tapetowania" :P . Efekt utrzymuje się do kilku godzin, pod koniec dnia ja muszę czasem wspomóc się pudrem, żeby zlikwidować delikatne świecenie.
Krem nie ma negatywnego wpływu na moją cerę, a nawet przeciwnie - moja skóra twarzy się z nim lubi. Czy "oczyszcza" to nie jestem przekonana ale ja generalnie nie wierzę w to, że jakikolwiek kosmetyk kolorowy (którym krem BB też jest) jest w stanie coś takiego zrobić. Na pewno nawilża i nie męczy mojej skóry :) Bardzo podoba mi się w nim jeszcze jedna rzecz - nie brudzi ubrań, tak jakoś dobrze "trzyma się" twarzy :)

Wadą tego kremu jest brak SPF - gdy go kupowałam, to jeszcze nie byłam dostatecznie uświadomiona w tej kwestii. Mimo wszystko często po niego sięgam, bo się lubimy :)



Na zdjęciu po lewej stronie bez makijażu - widać przebarwienia i niewygojone ślady po niedoskonałościach. Po prawej skóra po aplikacji kremu BB - koloryt wyrównany, przebarwienia w znacznej mierze zredukowane :)

Komu polecam:


- bladym osobom - w internecie spotkałam się z wieloma narzekaniami, że ten krem jest zbyt jasny. U mnie jest ok, ale na ciemniejszej skórze mógłby faktycznie stworzyć "efekt trupa" :P
- osobom o cerze mieszanej i trądzikowej - krem jest lekki i nie obciąża, a przy tym w pewnym stopniu reguluje wydzielanie sebum
- osobom nie oczekującym silnego krycia


Jestem zadowolona z tego kremu - jak na pierwszy "strzał" w dużej mierze na oślep, bardzo dobrze trafiłam :) Pasuje do mojej cery i nie czyni jej krzywdy. Jest wydajny i stosunkowo niedrogi - na ebayu można go kupić za niecałe 9 $, co w porównaniu do cen innych popularnych kremów BB jest naprawdę niedużą kwotą :)


Znacie The Face Shop i ich kremy? :) A jacy są Wasi BB-ulubieńcy? :)

czwartek, 25 kwietnia 2013

Malujemy - ołówek do powiek od Hean

Dzisiejszy post poświęcę niedużemu ale dosyć kluczowemu pod względem zastosowania produktowi od Hean - polskiego producenta kosmetyków kolorowych (i nie tylko). Chodzi mi o ołówek do powiek :)

Wiem, że to podobno postarza. Wiem, że mnóstwo kobiet się tak maluje i nie jest to nic oryginalnego. Wiem, wiem, wiem ale i tak uwielbiam kreskę na górnej powiece :) Rysuję ją w różnych wariantach, jak tylko mi przyjdzie do głowy. Używam różnych kolorów. Przeważnie jest sama, czasami w duecie z cieniami. Ale być musi, nic nie poradzę :D  Moje zamiłowanie do kreski na powiekach przekłada się w sposób naturalny na zapotrzebowanie na kredki i ołówki do powiek :) Oczywiście eyelinery także, ale czasami, gdy trzeba lecieć rano na zajęcia zwyczajnie nie mam czasu ani chęci się bawić w malowanie - kredka to szybsza sprawa :)
Od lat rysowałam na co dzień prawie wyłącznie czarną kreskę ale jakiś czas temu zachciało mi się brązu. Mam zielone oczy (co widać poniżej ;) ) więc brązy ładnie podkreślają tęczówkę i są przy tym subtelniejsze od smolistej czerni.

Ponieważ parę tygodni temu kupowałam podkład w sklepie internetowym Hean (napiszę o nim przy innej okazji) nie mogłam sobie odmówić dorzucenia czegoś jeszcze :P Padło na ten ołóweczek:


Opis producenta

Trwały ołówek o kremowej konsystencji, łatwo się rozprowadza i pozostaje na powiece przez długi czas.
Formuła sztyftu wzbogacona o witaminę E, wyciąg z rumianku oraz wyciąg z moreli o właściwościach łagodzących, przeciwzapalnych oraz odżywczych.
Ołówek posiada zatyczkę w postaci temperówki.

1,2g
Cena: 5.99 PLN


źródło: http://www.hean.pl


 Ołówek jest dostępny w 3 wariantach kolorystycznych: czarnym, grafitowym i wybranym przeze mnie brązowym :)

Moje wrażenia


Trudno opisywać wizualny wygląd ołówka - właściwie wszystkie są podobne i ten też się jakoś nie wyróżnia na tle reszty ;) Napisy na nim już mi się częściowo starły, no ale to raczej normalka i nie ma dla mnie znaczenia. 
Ołówek ma jak dla mnie świetną konsystencjęnie jest ani twardy, ani miękki. Osobiście nie lubię tych bardzo miękkich, kremowych kredek - źle mi się nimi rysuje, lubię wyciągać precyzyjne kreski, czasami cieniutkie a takimi mięciutkimi bywa to bardzo męczące albo wręcz niemożliwe. Ktoś mi może zarzucić, że od tego jest eyeliner - nieprawda. Dobrą kredką można wiele zdziałać :) Ale musi spełniać pewne wymagania ;)

Wracając do ołóweczka Hean - bardzo dobrze operuje się nim na powiece. Kolor jest wyraźny, matowy, bez drobinek. Idealny na co dzień, mi bardzo pasuje. Jednak nie wszystko jest takie piękne.

Wbrew temu, co twierdzi producent, a pewno nie jest wodoodporny. Można go bez problemu zmazać wilgotnymi opuszkami palców... Jednak zasadniczo trwałość jest całkiem niezła - na powiece utrzymuje się cały dzień bez rozmazywania. Jest jedno ale - o ile kreska na powiece dobrze się trzyma, to część poza jej obrębem po całym dniu delikatnie się rozmazuje.

Obsadko-temperówka to fajny pomysł, na pewno wygodny :) Osobiście mam swoją osobną temperówkę do kredek ale nie nosi się przecież wszystkiego przy sobie, więc zawsze może się przydać w nieoczekiwanej sytuacji :)

Kilka zdjęć, na tym drugim niestety światło jakieś takie lipne :/




Powiem tak: fajny ołóweczek za śmieszne pieniądze :) Jak się ma dostępdo Hean, można spokojnie kupić na samo spróbowanie. Ja jestem mimo wszystko zadowolona :)

środa, 24 kwietnia 2013

Coś krajowego - krem do twarzy z propolisem od Korany

Do tej pory pisałam tylko o koreańskich specyfikach, ale to nie jest wcale tak, że używam tylko i wyłącznie "egzotycznych" mazideł ;) Mam sporo takich typowo drogeryjnych kosmetyków i kilka produktów polskich producentów. Lubię wspierać krajowy przemysł, a jest u nas trochę firm, którymi warto się zainteresować ;)

Dzisiaj kilka słów o kremie do twarzy z propolisem marki Korana, która robi kosmetyki na bazie wosku pszczelego oraz innych produktów pozyskanych z ula: miodu, propolisu, mleczka pszczelego, itd.

O istnieniu Korany dowiedziałam się oczywiście ze strony wizaz.pl - prawdziwa kopalnia wiedzy, jeśli chodzi o marki ;) Jej kremy mają sporo pozytywnych i wręcz entuzjastycznych recenzji, a ponieważ są przy tym naprawdę niedrogie, od razu się zainteresowałam.

Zdecydowałam się na serię z propolisem ze względu na fakt, że producent poleca ją do pielęgnacji "skóry zanieczyszczonej, problematycznej o tendencjach do łojotoku". Łojotoku to może nie mam, ale okresowo problematyczną cerę już niestety tak.

Krem do twarzy kupiłam w jednym ze sklepów wysyłkowych na allegro za kilkanaście zł. Wygląda tak:


Jak widać, opakowanie bardzo proste, w kolorystyce nawiązującej do miodu itd. 100% plastik - troszkę tandetne, ale za to lekkie i poręczne. Dostęp do kremu zabezpieczony foliową membraną.


Tak to wygląda w środku - u mnie już końcówka, używam Korany od kilku miesięcy.
Brakuje mi jakiegoś plastikowego wieczka, którym można by zabezpieczyć krem po zerwaniu membrany. Byłam zmuszona zostawić folię, którą nakładam pod zamknięcie. Jest to trochę upierdliwe, ale stanowi pewne rozwiązanie dla takich marud jak ja :P

Skład dla dociekliwych:

Aqua, Paraffinum Liquidum, Propolis Wax, Propylene Glicol, Octyl stearate, Decyl oleate, Izopropyl Myristate, Grape seed oil, Palm Oil, Cera alba, Petrolatum, Glyceryl Stearate, Cetyl Palmitate, Cetyl Alcohol, Xanthan gum chondruscriptus, Glucose, Phenoxyethanol,Methylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Benzyl alkohol, Potassium sorbate, Buthylparaben, Isobuthylparaben, Tocopherol, Dmdm Hydantion, Soybean Oil, Carthamus tinctorius, Linoleic acid, Retinyl Palimitate, Allantoin, Carbomer, Triedhanoloamine


Opis producenta:

Polecany do pielęgnacji skóry zanieczyszczonej, problematycznej, o tendencjach do łojotoku. Propolis wykazuje właściwości antybakteryjne oraz regenerujące naskórek, przeciwdziała powstawaniu stanów zapalnych. Zawiera wosk pszczeli, który delikatnie natłuszcza i łagodzi podrażnienia. Zestaw witamin A, E, F przyspiesza odnowę naskórka, zapobiega łuszczeniu. Lukrecja ma silne działanie przeciwzapalne. Alantoina i d'pantenol łagodzą podrażnienia skóry. Krem dzienno-nocny.*

*źródło: http://www.korana.pl/


Moje wrażenia:


Krem ma przyjemną, wyważoną konsystencję. Zapach jest dość specyficzny, ale słabo wyczuwalny, więc nawet jeśli komuś nie przypadnie do gustu to nie powinno to stanowić problemu w użytkowaniu.

Jest bardzo wydajny - wystarczy naprawdę odrobina do nakremowania całej twarzy. Niestety, z wchłanianiem nie jest najlepiej - krem zostawia błyszczącą powłokę, która długo się utrzymuje na twarzy. Na początku myślałam, że nakładam go za dużo, ale, niezależnie od dozowanej ilości, za każdym razem jest to samo. Wieczorem nie stanowi to problemu, natomiast rano komplikuje sprawę - błyszcząca twarz nie stanowi wdzięcznego materiału do nakładania makijażu. 




Jeżeli chodzi o działanie, to powiem szczerze, że w mojej ocenie jest to takie pół na pół. Krem na pewno nawilża. Gdy nałożę go na noc, to rano mam mięciutką, nawilżoną buzię, zero suchych skórek. 

Producent twierdzi, że krem wspomaga gojenie i zapobiega powstawaniu niedoskonałości - w moim wypadku raczej się to nie sprawdza. Niespodzianki pojawiają się tak samo, jak wcześniej i nie jest ich nic mniej. Gojenie też nie jest w mojej ocenie przyspieszone. Oznacza to, że krem nie spełnia zasadniczej obietnicy producenta.


Ale nie znaczy to, że jest to zły kosmetyk. Jako krem nawilżający na noc sprawdza się naprawdę dobrze. Nie podrażnia, nie uczula. Natomiast nie poleciłabym go nikomu pod szyldem kosmetyku wspomagającego leczenie niedoskonałości.

Z powodu tego świecenia po aplikacji miałam chwilę zwątpienia, w której chciałam zrezygnować i odstawić ten krem w kąt :P Ostatecznie zdecydowałam, że spróbuję go zużyć do końca i, jak widać, powoli zbliżam się do osiągnięcia tego celu.

Oceniając całościowo, stwierdzam, że nie żałuję tego zakupu. Krem jest niedrogiładnie nawilża i z powodzeniem używam go na noc. Jednak na dzień i jako krem typowo do skóry problematycznej raczej się nie nadaje.

Znacie kosmetyki Korany? Macie jakieś doświadczenia z tą marką? :)

wtorek, 23 kwietnia 2013

Poranna dostawa drobiazgów z Korei :)

To nic nadzwyczajnego ale uwielbiam odbierać przesyłki :) Dzisiaj obudził mnie dzwonek do drzwi, więc potargana zwlokłam się z łóżka otworzyć. Pan listonosz dostarczył mi paczuszkę z Korei :D

Paczuszka naprawdę nieduża, ale jej zawartość urocza jak zawsze :) Oto, co w niej było:


Zamówiłam sobie tym razem coś niecoś z kosmetyków kolorowych i jak zwykle dostałam też kilka próbek.


Pudełeczko nr 1 to Oil Queen Cotton Powder firmy Holika Holika - mój pierwszy zakup tej marki.
Mój standardowy puder Maybelline jest na wykończeniu, a jego aktualna, mocno podniesiona cena ostatnio nieprzyjemnie mnie zaskoczyła co zaskutkowało fochem :P Napatoczyło mi się za to urocze pudełeczko Holika Holika, które skwapliwie zamówiłam ;) Cała seria Oil Queen ma całkiem dobre recenzje na zagranicznych blogach i mam nadzieję, że się sprawdzi na mojej mieszanej cerze ze skłonnością do świecenia w strefie T.


Pudełeczko nr 2 zawiera w sobie korektor, a dokładnie Baby Doll Pot Concealer #1 Light Beige, znanej mi już firmy Tony Moly, której kilka produktów mam na półce w łazience i na pewno w przyszłości o nich napiszę. Zakup korektora był aktem rozpaczy - ostatnio miałam spore problemy z cerą i pewne trudności z doprowadzeniem jej do przyzwoitego wyglądu. Teraz jest, odpukać, o wiele lepiej ale uznałam, że korektor tak czy siak się przyda na takie podbramkowe sytuacje. Wybrałam Tony Moly z podobnego powodu co puder Holika Holika - dużo pozytywnych recenzji na blogach i zachęcające zdjęcia wykonane przez blogerki :)


Jeszcze próbki :) Jak widać 2x krem BB: Skinfood Platinum Grape Cell Essential i Skin79 Oriental Shining Pearl Plus- tych jeszcze nie próbowałam. Jedną próbkę Sue Hydrating Gel od Skin79 już mam, doszła druga więc mam troszeczkę więcej materiału do testowania ;)

Jestem bardzo ciekawa jak sprawdzą się puder i korektor :) Gdy tylko wypróbuję i dokonam oceny, niezwłocznie napiszę co i jak.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Vanedo Beauty Friends Mugwort Essence Sheet Mask - maseczka z wyciągiem z bylicy

Robiąc internetowe zakupy kosmetyczne z Korei trudno nie zauważyć popularności tzw. sheet mask - maseczek w formie wykroju nasączonego esencją. Jest tego naprawdę OGROMNY wybór i bez problemu można sobie dobrać maseczkę do indywidualnych potrzeb.
Osobiście używam naturalnych glinek, które sama rozrabiam i taka forma maseczki w zupełności mi odpowiada, więc jak do tej pory nie zakupiłam ani jednej sheet mask. Ale co mogę poradzić na to, że dostaję je jako gratis do prawie każdych koreańskich zakupów? Przecież nie będę narzekać :D

Powoli uzbierało mi się kilka opakowań maseczek firmy Vanedo Beauty Friends, która zdaje się funkcjonuje także w Polsce, a w każdym razie istnieje strona vanedo.pl z opisami produktów w języku polskim. Niemniej, ja póki co tych maseczek w żadnych sklepach stacjonarnych nie widziałam.

Dzisiaj parę słów o maseczce Vanedo Mugwort Essence, czyli nasączonej wyciągiem z mugwortu (bylicy).




Opakowanie jest standardowe dla tego typu masek - saszetka z dziurką do podwieszenia. Miłe jest to, że opis działania i instrukcja na odwrocie są także w języku angielskim :) Mogłam więc bez problemu się zorientować z czym mam do czynienia.

Opis produktu i sposób użycia

Zgodnie z tym, co twierdzi producent, maseczka z mugwortem zawiera witaminę A i C, które pomagają uczynić skórę elastyczną i jędrną. Ekstrakt z mugwortu ma działanie odmładzające, oczyszczające i nawilżające.
 Brzmi obiecująco, ale ja się już przyzwyczaiłam do tego, że w większości przypadków spodziewany efekt odbiega dość znacząco od rzeczywistego ;)

Czytając dalej, dowiadujemy się jak użyć maseczki - nic prostszego. Po oczyszczeniu i stonizowaniu po prostu nakładamy maskę na twarz i trzymamy 15-20 minut. Po zdjęciu nie myjemy twarzy, tylko pozwalamy skórze wchłonąć pozostałą na niej esencję.
Maseczkę można przed użyciem schłodzić w lodówce lub włożyć do ciepłej wody (w opakowaniu! ;P) na 2-3 minuty, co kto woli. Ja nie zrobiłam ani tego, ani tego - po prostu wyjęłam z opakowania i nałożyłam.

Wykrój maski jest całkiem uniwersalny i bez większego problemu ułożyłam ją na twarzy. Jedynie fragment na nos był minimalnie za mały w stosunku do mojego europejskiego nosa, który drobnym noseczkiem niestety nie jest :P

Działanie

Po ok. 2 minutach po aplikacji poczułam nieznaczne, ale dość irytujące pieczenie skóry. Przeraziłam się, że zaraz mnie ta maska podrażni i skończę z czerwoną twarzą albo czymś gorszym (producent ostrzega na opakowaniu, żeby w razie problemów zaprzestać używania). Żeby od razu nie zrywać całej maski, wzięłam lusterko i odsunęłam kawałeczek - nic nie widać, skóra normalna, nawet nie zaczerwieniona. Skoro tak, to stwierdziłam, że zaryzykuję i maski nie zdjęłam.
Słusznie! Po chwili nieprzyjemne odczucia zniknęły, za to po upływie 20 minut naprawdę się ucieszyłam z efektu :D

Skóra twarzy była wyraźnie napięta, wygładzona i rozjaśniona. Zero podrażnień, bardzo fajny rezultat :) Efekt utrzymał się przez następne 2-3 dni. Przyznam szczerze, że zostałam mile zaskoczona :)

W ten sposób pierwsza z użytych przeze mnie maseczek Vanedo zdecydowanie zdobyła moją aprobatę :) Mam w szafce jeszcze 2 maseczki z mugwortem i nie zawaham się ich użyć w przyszłości, tylko poczekam na stosowną okazję. W kolejce czeka jeszcze wersja z ogórkiem, której teraz jestem autentycznie ciekawa.

Polecam ten produkt każdej kobiecie, bo naprawdę działa :) Warto sobie zafundować taką drobną przyjemność, zwłaszcza, że maseczki Vanedo można bez problemu kupić na allegro.

niedziela, 21 kwietnia 2013

The Face Shop Nose BlackHead Remover Pore Strips - plastry na nos przeciw wągrom

Dzisiaj postanowiłam napisać o jednej z metod, po jaką sięgnęłam w walce z uporczywymi zaskórnikami na nosie. Niestety mam typowy nos-truskawkę - dużo, dużo dziureczek i pozapychanych porów, których żaden żel ani peeling nie chce ruszyć :/ Próbowałam już różnych rzeczy, robiłam sobie "parówki" i oczyszczałam tonikiem domowej roboty na bazie olejku pichtowego (swego czasu blogowy przebój) ale efekty ciągle nie są zadowalające.

Gdzieś przeczytałam o plastrach na nos, które podobno są bardzo popularne w Azji. Osobiście mgliście przypominam sobie coś takiego i na polskim rynku kosmetycznym - gdy byłam w podstawówce, to nawet miałam takie plastry ale z tego co pamiętam, to nic specjalnego one nie czyniły. Do azjatyckich plastrów też podeszłam na początku sceptycznie, ale gdy zobaczyłam na kilku blogach zdjęcia "po" postanowiłam spróbować.

Mój wybór padł na jedne z popularniejszych wśród blogerek pore strips - The Face Shop Nose BlackHead Remover (co za nazwa :P). Na e-bayu kosztują w granicach 6 USD za opakowanie (7 plasterków w środku), więc jednorazowo nie jest to jakaś tragiczna cena.


     




Jak to zrobić

Na kartoniku wprawdzie same "krzaczki" ale jest też instrukcja obrazkowa. Trzeba oczyścić nos i na zwilżony (koniecznie) dokładnie nakleić plasterek. Potem czekamy 10-15 minut i powoli odklejamy plaster, który powinien powyciągać zaskórniki.

Zrobiłam tak, jak kazali - oczyściłam, namoczyłam, przykleiłam. Moją uwagę zwrócił fakt, że plasterki mają dość intensywny zapach aloesu. Trzeba uważać przy naklejaniu, żeby dobrze "wcelować" się w obszar nosa i dobrze przyciskać plasterek, żeby pod spodem nie zostało powietrze, bo wtedy wszystko na nic.
Po 15 minutach zaczynam odklejać - ała! Klej jest naprawdę mocny i trzeba uważać - ja raz zdarłam sobie razem z plastrem kawałeczek skóry ze skrzydełka nosa. Po zdjęciu nos opłukać, stonizować celem zamknięcia porów i wklepać jakiś kremik nawilżający.

Efekty

Jeśli chodzi o mnie to nie jestem specjalnie zachwycona. Nie mogę powiedzieć, że plastry nic nie dają - owszem, wyciągają CO NIECO, ale oczekiwałam znacznie więcej. W moim przypadku "łapią" tylko niewielką część zaskórników - najwyraźniej ta metoda nie jest dla mnie. Nie sądzę, żeby to była kwestia plastrów, bo te mają naprawdę silny klej (mój nos się o tym przekonał). Plusem jest to, że nie podrażniają.


A więc kupować czy nie kupować?

Sama nie jestem pewna. Z 7 plasterków zostały mi jeszcze 2 (używam ich średnio raz na tydzień), ale na razie raczej nie myślę o kolejnych, bo po prostu efekty nie są powalające. Chyba wolę przeznaczyć te 6 USD na coś innego ;)

A Wy macie jakieś doświadczenia z plasterkami na wągry?

sobota, 20 kwietnia 2013

SKIN79 Snail Nutrition BB Cream SPF45 PA+++

Kremami BB zainteresowałam się niecały rok temu. Naczytałam się oczywiście, jaką są wspaniałą alternatywą dla podkładu i jak pielęgnują skórę. Nie było takiej możliwości, żebym nie spróbowała :P

Prezentowany dzisiaj "ślimaczkowy" krem BB jest produktem jednego z najpopularniejszych koreańskich producentów tego typu kosmetyków - SKIN79. Dostałam go w prezencie na urodziny od stryjka.
Podejrzewam, że niektóre z Was może zniechęcać zawartość ekstraktu z wydzieliny ślimaka, ale mnie to osobiście w ogóle nie zraża ;) Wręcz przeciwnie, po przeczytaniu wielu pochlebnych opinii na temat działania tej substancji na skórę nie mogłam się doczekać, aż sama spróbuję! Co z tego entuzjazmu zostało, przeczytacie pod koniec notki.








Opis producenta

Silnie odżywiający i regenerujący krem BB zawdzięcza swoje właściwości zawartemu w sobie ekstraktowi z wydzieliny ślimaka koreańskiego. 45% ekstrakt z wydzieliny ślimaka koreańskiego sprawia, że skóra staje się gładka, a jej struktura ujednolicona. Krem chroni cerę przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi, odżywia i zatrzymuje wilgoć w głębszych warstwach skóry, opóźniając w ten sposób proces starzenia.*

*opis produktu ze strony http://www.alledrogeria.pl

Jak widzicie, same wspaniałości. Ponadto producent obiecuje:
- rozjaśnienie i wybielenie cery
- ujednolicony kolor
- działanie przeciwzmarszczkowe
- nawilżenie i wygładzenie
- ochronę przed promieniowaniem UVA/UVB

Jak to wygląda w rzeczywistości

Jak widać na zdjęciach, pojemniczek z kremem jest zapakowany w złote, kartonowe pudełeczko z wytłoczonymi literami. Sam pojemniczek jest wykonany z plastiku, ma wygodną w użyciu pompkę, która w zależności od siły nacisku dozuje odpowiednią ilość kremu. Stylistyka opakowania jest charakterystyczna dla azjatyckich produktów - niby elegancka, ale na granicy kiczu, mnie się osobiście podoba :)

Krem po wyciśnięciu ma szokująco ciemny, szarawy kolor, który zmienia się zaraz po aplikacji. Nakłada się bardzo wygodnie, ma spory poślizg i wyważoną konsystencję: nie jest ani zbyt wodnisty, ani zbyt gęsty.



Po wklepaniu trochę się wystraszyłam - moja buzia nabrała bardzo różowego odcienia! Biorąc pod uwagę, że mam raczej żółtawy odcień cery, w pierwszej chwili wyglądało to dramatycznie. Po kilku minutach krem zaczyna zmieniać kolor i dopasowywać się do cery. Ostateczny efekt jest całkiem znośny, jednak obawiam się, że tonacja w dalszym ciągu nie jest dla mnie najodpowiedniejsza.
Poniżej wstawiam zdjęcia, na których widać fragment mojej twarzy i szyi (na szyi nie mam nałożone nic) ok. 3 godziny po nałożeniu kremu i przypudrowaniu Maybelline Dream Matt Powder w odcieniu 03. Ostatnie zdjęcie z fleszem.



Wbrew temu, co widać na zdjęciach w rzeczywistości w sztucznym świetle nie ma specjalnej różnicy między twarzą, a szyją i dekoltem. Gorzej jest w świetle dziennym, kolor twarzy trochę się odcina, chociaż moim zdaniem w stopniu akceptowalnym (wiadomo, że twarz zawsze jest troszkę ciemniejsza od szyi).

Pomijając kwestię koloru, krem bardzo mi się spodobał. Przede wszystkim cudownie stapia się ze skórą, bez tworzenia smug. Jest bardzo delikatny, w ogóle nie czuć go na twarzy. Bardzo ładnie zakrywa pory, wyrównuje koloryt. Krycie oceniłabym jako zadowalające - spokojnie zakryje lekkie zaczerwienienia i drobniejsze niedoskonałości. Skóra jest rozjaśniona, ale nie przesadnie świecąca - tzw. glow nie jest zbyt drastyczny, poza tym spokojnie można nałożyć na niego puder, co i ja uczyniłam.

Czy pielęgnuje skórę? Myślę, że tak! Po zmyciu produktu cera jest nawilżona, rozjaśniona i wygląda zdrowo. Nie wypowiem się na razie odnośnie działania na niedoskonałości (które "ślimaczek" powinien tępić), ponieważ używam go zbyt krótko. Gdy tylko zaobserwuję coś w tej kwestii, na pewno dam znać.

Dla dociekliwych wrzucam jeszcze zdjęcie ze składem kremu (jest taki długi, że nie mam ochoty go przepisywać :P).



Podsumowanie

Krem zdecydowanie przypadł mi do gustu pomimo faktu, że najwyraźniej nie jest stworzony dla mojej karnacji. Mam cichą nadzieję, że może gdy się nieco opalę, to ta różnica twarz-szyja trochę się wyrówna. Jeśli nie, to będę jeszcze kombinowała, bo zdecydowanie zbyt podoba mi się działanie tego kremu, żeby tak łatwo z niego rezygnować :P

Mogę go spokojnie polecić:

- osobom o jasnej karnacji z różowymi tonami
- osobom z cerą mieszaną (sama mam taką i się sprawdza) bądź suchą (kremik nawilża)
- osobom z drobnymi niedoskonałościami cery


Mam nadzieję, że recenzja jest wystarczająco szczegółowa :) Wszelkie uwagi mile widziane.

piątek, 19 kwietnia 2013

Początek?

Cześć wszystkim.

Na razie ten post nie ma większego znaczenia i zapewne nie przeczyta go wiele osób (jeżeli w ogóle ktoś). Ale przyjęło się, że trzeba jakoś zacząć. Być może za jakiś czas (o ile ten blog przetrwa) ktoś trafi tutaj przeszukując archiwum. A więc tak, tutaj to się zaczyna.

Chciałabym stworzyć internetowy, kobiecy zakątek kumulujący typowo kobiece zagadnienia takie, jak moda, kosmetyki, makijaż. Ponieważ jednak jestem osobą, która ma szeroki wachlarz zainteresowań i przeżywa okresowo różne manie, nie ograniczę się tylko do tych trzech kwestii. Chciałabym pisać o filmach, o książkach, o szeroko pojętym życiu kulturalnym. Jednego tylko zabraknie - opisów codzienności, bo nie chcę tworzyć tutaj kolejnego pamiętnika. Zapewne pojawią się siłą rzeczy wątki osobiste, jednak będę starała się ich unikać, żeby niepotrzebnie nie rozpaszać niczyjej uwagi. Tutaj postaram się wykreować internetowy buduar - typowo kobiecy pokój, pełen wykwintności i przepychu. Panieński, ponieważ jestem panną i takową w przeciągu najbliższych kilku lat planuję pozostać - nazwa nie powinna więc przedwcześnie się zdezaktualizować :)

W czasie najbliższym można spodziewać się recenzji paru kosmetyków, bo aktualnie przeżywam jedną z wiosennych fali kosmetycznej obsesji.