sobota, 8 marca 2014

W żałobie po Marku Darcym

Dzisiejszy post będzie dziwaczno-smutny, ale też ja sama czuję się dziwacznie-smutno po przeczytaniu trzeciej części dziennika Bridget Jones "Szalejąc za facetem".

Uwaga: post będzie zawierał SPOILERY - osoby, które dopiero zamierzają przeczytać książkę niech W TYM MOMENCIE OPUSZCZĄ TĘ STRONĘ. Nie chcę nikomu psuć radości czytania, ale nie dam rady podzielić się moimi refleksjami bez ujawnienia paru faktów z książki.



grafika pobrana ze strony http://www.matras.pl


Zacznę może od tego, że Bridget i jej dziennik towarzyszą mi od czasów późniejszej podstawówki, poprzez gimnazjum i liceum aż do dnia dzisiejszego. Gdy przeczytałam pierwszą część, sama byłam mentalnie podlotkiem i nawet nie wszystko w 100% rozumiałam (zwłaszcza odniesienia do ówczesnej brytyjskiej popkultury). Mimo to pokochałam główną bohaterkę, Jude, Shazzer i Toma, a później marzyłam o swoim własnym Marku Darcym.  "W pogoni za rozumem" tylko tę miłość wzmocniło i podsyciło moje dziewczęce marzenia o wielkomiejskim życiu kobiety niezależnej, która w końcu znajduje właściwego faceta. Obie książki są dzisiaj doszczętnie zaczytane, a ja w dalszym ciągu potrafię z nich wyciągnąć "coś nowego", pomimo, że z wiekiem całkowicie zmieniło się moje podejście do treści ;)

Na trzecią część rzuciłam się zachłannie wczoraj wieczorem, siedząc w pociągu, który wiózł mnie do rodziców na weekend. Czekałam bardzo długo na tę książkę, która w oryginale ukazała się parę miesięcy temu. Wiedziałam z internetowych przecieków, że Bridget się postarzała, ma dwoje dzieci i że Mark Darcy zginął śmiercią tragiczną. Nie bardzo wiedziałam czego się dokładnie spodziewać, ale zakładałam, że jednak Bridget = dużo śmiechu i celnych komentarzy na temat rzeczywistości.

Skończyłam czytać jakąś godzinę temu. Książka jest długa - polskie wydanie ma 581 stron. Nie czyta się tego tak łatwo, jak poprzednie części. Zmieniła się atmosfera, zmieniły się realia, bohaterowie żyją w innej rzeczywistości. Nagrania na automatycznych sekretarkach zostały zastąpione przez smsy. Jude wpadła w obsesję internetowych związków zawieranych poprzez portale randkowe (rozwiodła się z Podłym Richardem), Tom kompromituje się na facebooku, a Bridget całymi dniami siedzi na tweeterze. W "obsadzie" zabrakło Shazzer (wyprowadziła się gdzieś z mężem - nie wiadomo, czy jest nim Simon, czy ktoś inny), w jej miejsce Fielding wprowadziła Thalitę - wieloletnią przyjaciółkę wszystkich wymienionych wyżej, która pomimo 60 lat na karku nie uznaje czegoś takiego, jak starość (ma przedłużone włosy, ostrzykuje się botoksem itd.). Standardowo wszyscy mają różne problemy mniej lub bardziej poważne, które próbują leczyć alkoholem we własnym gronie. Ale to już nie jest to.

Strasznie brakuje Marka - i Bridget, i czytelnikowi. Widmo tej postaci przewija się przez całą książkę w formie krótkich, ale bolesnych wspomnień, a przede wszystkim materializuje się w osobie syna jego i Bridget, ośmioletniego Billy'ego, który jest bardzo podobny do ojca ("Te same oczy, te same ciemne oczy pełne bólu.") . Muszę przyznać, że autentycznie miałam łzy w oczach, czytając, jak Bridget wspomina chwile z ich małżeństwa albo pisze list do zmarłego męża ("Tak za Tobą, kurwa, tęsknię"). Nie żyje też ojciec Bridget (który był bardzo ważną postacią w poprzednich częściach), ani "wujek" Geoffrey. To wszystko są epizody, ale rzutują na klimat całej książki, której nie nazwałabym już zbyt zabawną. Wyraźny wątek przemijania sprawił, że lektura zaczęła mi ciążyć. Najprawdopodobniej dlatego, że ja też się postarzałam - razem z Bridget. To dla mnie nowe doświadczenie, przypomnieć sobie o nieuchronnym upływie czasu pod wpływem książki, która miała mi zapewnić dużo śmiechu.

Czy to znaczy, że w ogóle nie jest śmiesznie? Nie całkiem, bo Bridget to jednak Bridget i nadal ma całą masę absurdalnych wypadków, nadal jest niekompetentna i zalicza wpadkę za wpadką. Trochę to mało wiarygodne, biorąc pod uwagę, że jest już po 50-tce, ale bez problemu można w niej odnaleźć dawną niefrasobliwość i ignorancję. Umawia się z niespełna 30-letnim "chłoptasiem", ale jest to związek czysto seksualny i od początku wiadomo, że nie będzie z tego nic poważnego. Uważny czytelnik szybko "wyłapie", który z bohaterów zostanie "tym właściwym" partnerem, z którym ostatecznie zwiąże się nasza bohaterka.
Duży plus za obecność Daniela Cleavera, którego losy rozwinęły się sposób całkowicie logiczny dla tego typu osobowości (Daniel pije, ćpa, czesze córkę Bridget - Mabel widelcem, zalicza odwyki itd.). No i jest jeszcze matka Bridget, która aktualnie mieszka z Uną w hipernowoczesnym "domu spokojnej starości" wyposażonym w SPA i odbywa świąteczne rejsy wycieczkowcami. I nadal dzwoni do Bridget.

Mój "problem" z tą książką polega na tym, że wydaje mi się ona pełna sprzeczności. Czytając, jakoś nie umiałam sobie wyobrazić 50-letniej Bridget w kozaczkach do pół uda (zwłaszcza biorąc pod uwagę jej nadwagę) i podstarzałej Jude, która umawia się z różnymi zboczeńcami przez internet. To wszystko byłoby całkowicie "naturalne", gdyby bohaterowie nadal mieli po 30 lat. Może mam jakieś złe wyobrażenia o "wieku średnim" ale zwyczajnie mi to nie pasowało, tak jakby wszystkich "opakowano" w zbyt stare ciała. No i Bridget jest przecież wdową i samotną matką - teoretycznie, nawet biorąc pod uwagę jej charakter, powinny jej się chociaż trochę uporządkować priorytety w życiu. Jednocześnie ciąży nad nią cień tej nieodwołalnej życiowej straty, miewa chwile załamania i momenty, gdy nie jest w stanie nawet się porządnie ubrać. Ale parę stron później już wypisuje bzdury na tweeterze i obsesyjnie sprawdza liczbę obserwujących. Jedno nie pasuje do drugiego, przynajmniej w znanej mi rzeczywistości.

Nie bardzo wiem, jak podsumować te wszystkie wywody. Piszę "na gorąco" i ciągle mam w głowie różne fragmenty powieści, mieszają mi się odczucia. Książkę na pewno przeczytam za jakiś tydzień od nowa, powoli i na spokojnie. Uśmiercenie Marka było bardzo radykalnym zabiegiem, ale z punktu widzenia autorki jest on zrozumiały - o czym miałaby pisać, gdyby Bridget "żyła długo i szczęśliwie"? Cała koncepcja postaci od początku opierała się na jej walce z samotnością i dążeniu do znalezienia "właściwego mężczyzny". Ale ciąży mi poczucie, że z lekturą tej części coś utraciłam, że gdzieś zniknęła mi "tamta" Bridget, coś się z nią stało. Jestem tym autentycznie przygnębiona, bo runęło jakieś moje wyobrażenie postaci. Idę to przetrawić w samotności i jednocześnie zapraszam do dyskusji wszystkie osoby, które nową Bridget przeczytały :)

3 komentarze:

  1. Nie wiem czy chcę przeczytać tą książkę :/ mam wrażenie, że "zepsuje" mi poprzednie części książkowe i filmowe. Zbiera same negatywne recenzje. Jestem ciekawa czy nakręcą kolejną część filmu. Może coś zostanie zmienione? Może wiek bohaterów? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do filmu, to wątpię - bez Colina Firtha? Mało osób chciałoby pewnie zapłacić za bilet.
      A książka fakt, mi trochę zmieniła obraz Bridget ale nie żałuję, że przeczytałam, bo wiem, że i tak bym nie dała rady wytrzymać bez wiedzy "co dalej" :P

      Usuń
  2. jakoś nigdy nie potrafiłam wkręcić się w przygody Bridget, czy to w wersji książkowej czy kinowej...

    OdpowiedzUsuń