poniedziałek, 16 czerwca 2014

Aloesowe nawilżenie z Vanedo

Witajcie po przerwie :) Ostatnio było u mnie sporo zamieszania: sesja, magisterka, podróże w tę i wewtę... Teraz z kolei próbuję sobie zorganizować wakacje, trzymajcie kciuki ;)

W kwestiach pielęgnacyjnych powzięłam jakiś czas temu nowe postanowienia i staram się w nich wytrwać. Wróciłam m.in. do masaży bańką chińską (nawet nabyłam jakieś "wyszczuplające" serum <w którego działanie zbytnio nie wierzę>, żeby smarować się po :P) + masaże gąbką antycellulitową (na początku to drapanie bolało jak cholera ale teraz jest już znośnie). Diety nie są dla mnie, ćwiczyć nie lubię, a ponieważ gruba nie jestem to przynajmniej w taki sposób sobie powalczę o ładniejsze uda (rozumiane jako gładsze) ;)

Wróciłam do kuracji epiduo, którą sobie lekkomyślnie odpuściłam parę m-cy temu (bo wydawało mi się, że jest już fajnie więc nie trzeba :P) i niestety w związku z tym faktem mam pewne problemy z nawilżaniem skóry. Epiduo działa silnie złuszczająco, więc na nawilżanie trzeba poświęcić znacznie więcej czasu. Oprócz standardowych kremów pomagają mi w tym sleeping packi i maseczki. Dzisiaj pokażę Wam jedną z nich: aloeosową od Vandeo Beauty Friends.


Firma jest nam dobrze znana (na moim blogu pojawiły się recki wersji z ogórkiem [klik] oraz z wyciągiem z bylicy [klik]), "płachtowa" forma maski również.
Maseczka aloesowa ma za zadanie koić skórę twarzy oraz nawilżać, nawilżać i jeszcze raz nawilżać. Nic dziwnego, że się na nią zdecydowałam ;)


Instrukcja użycia jest standardowa: oczyszczamy buzię, aplikujemy maskę, czekamy 15-20 minut i zdejmujemy. To, co zostanie na twarzy pozostawiamy do wchłonięcia. Jak zawsze można sobie zafundować maseczkę na ciepło (podgotowując ją chwileczkę w wodzie) albo na zimno (wkładając ją na jakiś czas do lodówki). Ja nie korzystam z żadnej z tych opcji - wybieram temperaturę pokojową.

Maseczka ma bardzo ładny, aloesowy zapach i, tradycyjnie, rzadką konsystencję. Bezpośrednio po aplikacji czułam lekkie szczypanie na twarzy (już mi się tak zdarzyło podczas stosowania wersji z bylicą) ale nie panikowałam tylko odczekałam kilka minut. Po chwili nieprzyjemne uczucie ustąpiło, a ja mogłam się zrelaksować. Gdy w końcu zdjęłam maskę z twarzy, byłam zaskoczona tym, jak niewiele esencji zostało na skórze. Cera wszystko "wypiła", pozostałości też bardzo szybko się wchłonęły - niemal do matu. 

Efekty? Delikatnie rozjaśniona, nawilżona skóra :) Maseczka dobrze spełniła swoje zadanie, żadnego uczulenia nie było, zapchania też nie. Mogę ją z czystym sumieniem polecić.

Jakie macie sposoby na "dodatkowe" nawilżenie? Chętnie poznam jakieś sprawdzone produkty i metody :)

4 komentarze: