niedziela, 28 lipca 2013

Kocie nabytki i o moim stosunku do mody słów kilka

Witajcie w ten upalny dzień :) Uwielbiam taką pogodę, zwłaszcza gdy nie muszę nigdzie iść ani nic robić - mogę sobie do woli wypoczywać w ogrodzie i cieszyć się słoneczkiem ^^ Mam nadzieję, że u Was jest podobnie i podobnie jak ja macie okazję doświadczać pięknej aury na zewnątrz :)

Dzisiejszy post nie będzie kosmetyczny (szok :P), tylko modowo-zakupowy. Tak, tak, po raz pierwszy wypowiem się tutaj troszeczkę na temat mojego podejścia do mody i zdradzę Wam, co mnie kręci i podnieca w tym temacie. Zapraszam do lektury :)

Codzienne komponowanie ubrań i regularna aktualizacja zawartości szafy to tematy bliskie każdej z nas. Moda jest ważna, bo nasz wygląd zewnętrzny ma zasadniczy wpływ na to, jak nas odbierają i postrzegają inni. Fakt ten wykorzystuje cała masa firm i jednostek działających w odzieżowym biznesie i dosłownie żyjących z modowych trendów, które napędzają za pomocą mediów. W natłoku informacji i szybko zmieniających się koncepcji odnośnie tego, co należy a czego nie należy nosić w danym sezonie, można się naprawdę pogubić :) A tak naprawdę najważniejsze jest przecież to, żeby nosić ubrania, które nam pasują i w których się dobrze czujemy - bez względu na to czy są z ubiegłorocznej czy też aktualnej kolekcji. Oto moja modowa zasada nr 1 :)

Ślepe podążanie za trendami często kończy się nie tylko obniżeniem stanu konta ale także niesie ze sobą ryzyko, że będziemy wyglądać jak połowa miasta (zwłaszcza gdy mieszkamy w mniejszej miejscowości). Oczywiście nie mamy wpływu na to, co kupują inni i może się tak zdarzyć, że nasza nowa sukienka trafiła w gusta wielu innych dziewcząt, o czym przekonamy się na najbliższym spacerze po mieście. Jednak takie ryzyko jest zdecydowanie większe wtedy, gdy kupujemy sukienkę z wystawy lub lansowaną w najnowszym numerze jednego z kobiecych czasopism. Nie chcę przez to powiedzieć, że należy zawsze omijać takie ubrania (może się tak zdarzyć, że dana sukienka jest naprawdę super i bardzo nam pasuje) ale że warto zainteresować się resztą asortymentu, która nie jest w danym momencie tak intensywnie promowana. To moja modowa zasada nr 2: szukać dla siebie ubrań nie tylko z przodu sklepu :D

A co zrobić jeśli mimo wszystko kupimy coś, co nosi wiele osób w mieście? Wtedy trzeba postarać się, żeby nikt nie nosił tej rzeczy tak, jak my. I tutaj jest moja modowa zasada nr 3: ubrania należy zawsze dopasowywać do siebie, a nie siebie do ubrań. To może oznaczać okraszanie niebalanymi dodatkami, komponowanie autorskich zestawień czy nawet modyfikowanie oryginalnej formy lub "zalecanego" sposobu noszenia. Przykład? Niedawno (a może i teraz też) modne było noszenie koszuli z przodu wciśniętej do spodni, co mi się osobiście nie podoba. Dlatego uparcie noszę koszule puszczone luźno na spodnie i za nic mam, że 90% ulicy robi to odwrotnie ;)

To były podstawy mojej "filozofii" :P Tak więc kupuję to, co mi się podoba i noszę to tak, jak mi się podoba. Mam na uwadze możliwości i ograniczenia, jakie wiążą się z moją figurą i urodą - kupuję to, w czym wyglądam i czuję się dobrze. Nie jestem zbyt zainteresowana aktualnymi trendami, no chyba że mi po prostu podpasują. Jest za to kilka nurtów/stylów, które mnie inspirują i do których staram się nawiązywać. Najważniejsze z nich to retro, pin-up i azjatycki street fashion. Wszystkie są bardzo rozległe i można wiele przez nie rozumieć ale ja sprowadzam je do prostej maksymy: być damą i uroczą dziewczyną :) Wbrew pozorom to da się zrobić jednocześnie :D Można też rozgraniczać, co również często robię :)


Na zakończenie tej przydługiej notki pokażę Wam dwa nowe nabytki. W H&M jest teraz dużo ubrań z wizerunkami kotów, które zapewne znikną równie szybko, jak się pojawiły. Ponieważ w pewym sensie kolekcjonuję kocie ciuszki, nie mogłam sobie odmówić skorzystania na tym trendzie :)


Tę spódniczę zauważyłam w Warszawie i z miejsca się w niej zakochałam, ale nie udało mi się znaleźć rozmiaru. Gdy więc zobaczyłam pełną gamę rozmiarówki w moim "lokalnym" H&M nie było siły, żebym jej nie kupiła :) Bardzo trafnie łączy w sobie moje koncepcje, o których Wam napomknęłam: jest bezdyskusyjnie urocza i dziewczęca, a ze względu na fason w odpowiednim zestawieniu może być też elegancka :)

Ta tuniko-koszulka to prezent od mojego chłopaka :) Wzięłam ją do przymiarki razem ze spódniczką ale nie byłam przekonana - jest dosyć długa, a ja jestem niska. Za to mój chłopak, gdy mnie w niej zobaczył, powiedział, że muszę ją mieć i on mi ją kupi ;) No i kupił, i jest moja :D Jest naprawdę długa i można ją nosić jako sukienkę. Do dżinsów/szortów można ją bez problemu podwinąć, przez co proporcje nie są zakłócone. Mam już kilka pomysłów na to, jak ją nosić :)

Nie będę Was już dzisiaj dręczyć - obawiam się, że niewiele z Was wytrwało do końca tych wywodów :P Chciałabym tylko zaznaczyć, że absolutnie niczego nikomu nie narzucam - moją intencją było podzielenie się osobistym podejściem. Nie wiem, na ile mi się to udało i nie wiem, czy powrócę do tematu. Będę wdzięczna za komentarze i Wasze własne modowe koncepcjo-opinie :) Tymczasem uciekam do ogrodu :D

piątek, 26 lipca 2013

Mini-recka Missha Cho Bo Yang BB Herbal Cream SPF30 PA++ #1

Witajcie :) Wróciłam wczoraj z mojej egzaminacyjnej wyprawy. Przede mną nerwowy tydzień oczekiwania na wyniki... Ale nie o tym chcę pisać.

W moje ręce wpada sporo próbek - na pewno to znacie. Każde zamówienie z Korei oznacza kilka takich gratisów, a że zamawiam dosyć regularnie (nałóg) to i próbek trochę się nazbierało. Sporo z nich to różniaste kremy BB.
Wiem, że dziewczyny często szukają w necie informacji na temat poszczególnych kremów BB z Korei, a zwłaszcza ich odcieni. Mi też się zdarzają takie researche ;) W związku z tym postanowiłam sukcesywnie zużywać próbki BB, które mi się gromadzą w szafce i dzielić się z internautkami podstawowymi informacjami, które pozyskam z tych testów :)

Na pierwszy ogień idzie Missha Cho Bo Yang BB Herbal Cream SPF30 PA++ w odcieniu #1 Natural Beige.

Tak wygląda pełnowymiarowe opakowanie - 50 ml. W sprzedaży można też znaleźć mniejszą wersję o zawartości 20 ml. Zaś moja próbka wygląda tak:


Opis producenta

3-funkcjonalny krem BB, który dzięki zawartości ziołowych składników sprawi, że Twoja skóra będzie jasna i promienna.

Spłycenie zmarszczek + rozjaśnienie + ochrona SPF30 PA++. 
Zawiera 3 rodzaje cennych składników, takich jak dziki żeń - szeń koreański, kordyceps chiński i czyste złoto. To połączenie zapewnia efekt jasnej i promiennej skóry. 
Opracowany tak, aby zachować zdrową skórę bez podrażnień w trakcie noszenia. Wyjątkowa trwałość zapewnia krycie przez cały dzień.*

*moje tłumaczenie opisu ze strony http://www.misshaus.com

Słów kilka ode mnie

Kremik ma dość gęstą konsystencję i na pierwszy rzut oka wydaje się treściwy. Aplikacja nie sprawia problemu - ja go po prostu wklepywałam. Ma dobry poślizg i ładnie scala się ze skórą. Zapach przywodzi mi na myśl woń klasycznego kremu Nivea. Kolorystycznie wygląda następująco:


W sprzedaży dostępne są 2 odcienie: #1 Natural Beige oraz #2 Calm Beige. Ja trafiłam na #1, który jest jaśniejszą wersją. 
Bezpośrednio po wyciśnięciu na rękę wydaje się dosyć ciemny, ale po nałożeniu na skórę twarzy dość szybko jaśnieje i dopasowuje się do naturalnego odcienia skóry. Jestem bardzo bladą osobą i słońce nieszczególnie mnie opala, więc byłam pewna, że ten krem będzie za ciemny. Niespodziewanie okazało się, że jest w stanie się do mnie dopasować i zapewnić mi naturalny wygląd :) Co widać na poniższym zdjęciu:

Fajne jest krycie tego kremu - naprawdę porządne, porównywalne z kryciem podkładu maskującego. Nie musiałam używać korektora - ten BB samodzielnie ukrył przebarwienia i niedoskonałości. Dobrze współpracował z pudrem, nie dawał samodzielnie jakiegoś szalonego "glow" ale z drugiej strony matu też nie.

Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do tego kremu po tak krótkim użytkowaniu (próbka starczyła mi zaledwie na 3 użycia) to fakt, że czułam go na twarzy. Wynika to zapewne z jego treściwości - pewnie lepiej sprawowałby się zimą. Nie wiem jednak, czy zdecyduję się to sprawdzić, bo jego zasadniczą wadą jest dość wysoka cena - minimum 20 $ na ebayu za opakowanie 50 ml. 

Znacie ten specyfik? Lubicie Misshę? :)

sobota, 20 lipca 2013

Etude House Baking Powder Pore Cleansing Foam

Witajcie :) Dzisiejszy post będzie musiał wystarczyć na trochę dłużej - jutro wyjeżdżam celem zdawania egzaminów wstępnych :/ Nawet nie chce mi się o tym myśleć... W każdym razie nie będzie mnie przez jakiś czas. Ale na pocieszenie dzisiaj pokażę Wam moje "myjadło" do twarzy - Etude House Baking Powder Pore Cleansing Foam :)


Według producenta kosmetyk ma za zadanie delikatnie złuszczać naskórek i dokładnie oczyszczać pory. Formuła 3 w 1 ma oczyszczać pory, zmywać makijaż i wszelkie kremy z filtrami UV. Co ciekawe, jednym ze składników tego krem-żelu jest baking powder - proszek do pieczenia, czy też może raczej, jak mi ktoś zasugerował, chodzi o sodę oczyszczoną. Kupiłam go za jakieś 10-12 $ (nie pamiętam dokładnie).


Kosmetyk jest opakowany w dużą, miękką tubę o pojemności 170 ml. Zabezpieczenie jest szczelne i nie ma mowy, żeby coś się przypadkiem wydostało na zewnątrz. 


W tubie ukryty jest gęsty krem, który po nałożeniu na wilgotną skórę obficie się pieni i znacznie zwiększa objętość. Na pokrycie całej twarzy gęstą pianą wystarczy odrobina kosmetyku - jest dzięki temu szalenie wydajny. Kosmetyk ma ładny, cytrusowy zapach.

Oczyszcza bardzo dokładnie - po zmyciu skóra jest wręcz "tępa", nie zostawia żadnego śliskiego filmu. Po umyciu buzi zawsze używam toniku, żeby pomóc odzyskać skórze właściwe PH i zlikwidować ewentualne pozostałości makijażu. Po użyciu Baking Powder Pore Cleansing Foam na skórze nie zostaje nic - wacik nasączony tonikiem jest zawsze czysty. Z tego wniosek, że ten krem-żel doskonale likwiduje makijaż i pozostawia skórę idealnie czystą :) 

Żeby nie było zbyt pięknie - jest to dosyć agresywny preparat i trzeba uważać, żeby nie dostał się do oczu (o czym zresztą ostrzega producent na opakowaniu) - w takim wypadku koszmarnie piecze. Należy trzymać go z dala od błon śluzowych. Osobiście odradzam używania go na podrażnionej w jakiś sposób skórze, bo na pewno nie wpłynie na nią pozytywnie.

Jestem bardzo zadowolona z tego zakupu - specyfik spełnia swoje zadanie :) Nie był bardzo drogi, zwłaszcza przy tej wydajności - mam wręcz wrażenie, że w ogóle go nie ubywa :P 

Na dzisiaj to wszystko, a ja wracam do nauki T_T Życzcie mi powodzenia, bo bardzo mi się przyda...

środa, 17 lipca 2013

Urocze kremiki do rąk :)

Hej :) Dzisiaj chcę Wam pokazać coś absolutnie kawaii - dwa kremy do rąk prosto z Korei. Należą do mojej mamy, ale wyboru i zakupu dokonałam ja :D Miałam szczęście ich używać i pożyczyłam je do krótkiej sesji zdjęciowej ;) Oto one, oba spod znaku Tony Moly: Peach Anti-Aging Hand Cream &  Tangerine Whitening Hand Cream.

Jak widać na zdjęciu, mamy brzoskwinkę i mandarynkę :) Krem-brzoskwinka ma działanie przeciwstarzeniowe, zaś mandarynka - rozjaśniające.


Jak widać, kremiki są sprytnie schowane i zabezpieczone plastikową membranką. Opakowanie jest nie tylko urocze, ale także solidne :) Oba mają dosyć gęstą konsystencję, świetnie się wchłaniają i nawilżają skórę rąk. Jednak to, co jest w nich absolutnie wyjątkowe (poza opakowaniem) to zapach - nie spotkałam się jeszcze z tak naturalnym zapachem owocowym u kosmetyków. Zarówno brzoskwinkę, jak i mandarynkę wręcz chce się zjeść - zero chemii, 100% odwzorowanie prawdziwego zapachu tych owoców. Moja mama je uwielbia i bardzo oszczędza, tak jej szkoda ;)

Jeśli chodzi o działania przypisywane każdemu z nich przez producenta - wg mojej mamy jest to znacznie na wyrost. Wątpliwe, żeby brzoskwinia odmłodziła nam dłonie tak samo jak mało prawdopodobne, że mandarynka je widocznie wybieli ;) Są to po prostu dwa dobre kremy, które ładnie nawilżają i oszałamiająco pachną

Wadą tych cudeniek jest na pewno nieduża pojemność i w konsekwencji, raczej niska wydajność. Pudełeczka zawierają zaledwie 30 g kremu - bardzo mało. Cena to ok. 6-7 $ za sztukę - nie najniższa jak za krem do rąk.

Jest to na pewno raczej gadżet niż hit pielęgnacyjny ale powiem Wam, że dla tych zapachów moim zdaniem warto sobie raz zaszaleć ;) Taki kremik będzie też fajnym upominkiem dla bliskiej osoby (moja mama była zachwycona, gdy sprezentowałam jej te cudaczki).

Podobają się Wam? :) Lubicie takie kosmetyczne bajery? :)

poniedziałek, 15 lipca 2013

Pachnące nawilżenie z masłem Organique Anti-Allergic

I w dalszym ciągu pogoda beznadziejna :/ Wiem, że narzekam na to przy okazji niemal każdej notki ale naprawdę działa mi to na nerwy. Wakacje, człowiek chciałby sobie poleżeć pod chmurką a tymczasem siedzi w domu...

Dzisiaj chcę Wam pokazać mój absolutny hit jeśli chodzi o nawilżanie - masło do ciała Organique z linii Anti-Allergic.


Dostałam ten przemiły produkt w prezencie kilka miesięcy temu. Sama zapewne nie zwróciłabym na niego uwagi, bo jest opisany jako "dla skóry wrażliwej" - a ja takowej raczej nie posiadam ;) Na szczęście trafił do mnie tak czy inaczej :)


Masełko jest zamknięte w metalowej puszce, typowej dla Organique. Po otwarciu czujemy śliczny, delikatny ale dosyć intensywny zapach kwiatowy - mi przywodzi na myśl magnolie. Konsystencja jest lekka i kremowa, dosyć zbita - masełko jest gęste i na pewno nie będzie nam ściekać z palców :) Wchłania się dosyć szybko, nie pozostawia widocznego filmu na skórze.

Najważniejsze: wspaniale i długotrwale nawilża skórę, sprawia, że jest jedwabiście gładka. Radzi sobie nawet z moją, nie ukrywajmy, zwykle dość szorstką skórą na łokciach - sprawia, że jest zmiękczona i miła w dotyku :) Jestem absolutnie zachwycona tym produktem. Nie podrażnia w żaden sposób, można spokojnie stosować po depilacji.

Wadą jest dość wysoka cena - ok. 40 zł i raczej niska wydajność (masełko szybko znika z puszki). Jednak przy tym działaniu wydaje mi się, że warto.

Jak widać na zdjęciu, moje masełko jest już niestety na wykończeniu. Przykro mi z tego powodu, bo bardzo je polubiłam... Będę musiała zainwestować w następne opakowanie :)
Jakie są Wasze ulubione nawilżacze? :) Co polecacie? :)

piątek, 12 lipca 2013

Trochę zakupów ;)

W poprzedniej notce obiecałam pokazać nowe nabytki i zaraz to uczynię. Niestety prawie żadnej z tych rzeczy nie potrzebowałam "tak bardzo" - w dużej mierze to same kaprysy :P Wybrałam się po mgiełkę, a wróciłam z...

No właśnie. Wydałam trochę więcej, niż planowałam :P No to po kolei:


Przelotna wizyta przy stoisku Golden Rose skończyła się zakupem 4 mini-lakierów Miss Selene i od razu zmywaczem o zapachu melonowym. Generalnie nie maluję paznokci, ale latem lubię mieć kolorowe paznokcie u stóp ;) Lakiery Miss Selene są taniutkie, odpowiednio małe, żebym je zużyła i odpowiadają mi jakościowo. Wypróbowałam już wszystkie, najbardziej podoba mi się fiolet (zdjęcia troszkę przekłamują odcienie). Transparentny od czasu do czasu pojawia się na moich dłoniach. Jakość jest ok, na moje potrzeby starczy :) Zmywacz super - naprawdę pachnie melonem i też kosztował jakieś śmieszne pieniądze.


Po to jechałam na zakupy - mgiełka do ciała :) W upały niestety nie mogę używać moich ukochanych Kenzo Indigo, bo są zwyczajnie za ciężkie, podobnie jak inne perfumy z mojej kolekcji. Z tego powodu ruszyłam szukać... Po długich rozkminach zdecydowałam się na Beyonce Pulse NYC - bardzo świeży i przyjemny zapach, w dodatku mgiełka zawiera migoczące drobinki :) Teraz niech tylko wrócą upały...


Oto masełko do ciała Green Pharmacy - róża piżmowa i zielona herbata. Czaiłam się na nie od dawna, bo kocham wszystko, co różane. Było w promocji, więc bez zastanowienia wrzuciłam do koszyka. 
Kolejna promocja, która mnie skusiła :P Mleczko potrzebowałam tak czy inaczej, więc zniżka na wszystkie produkty lubianej przeze mnie Kolastyny bardzo mnie ucieszyła :) Wybrałam tradycyjnie SPF 20, a w gratisie dostałam przyspieszacz opalania - podejrzewam, że to pic na wodę ale jak dali, to sobie spróbuję ;) Tylko znowu: upały, wróćcie... 

I na koniec muszę się przyznać: uległam sugestiom i kupiłam gąbkę antycellulitową Syreny. Wygląda na to, że jednak pomęczę moje uda trochę bardziej :P

Jak widać, nie jestem zbyt rozsądna i lubię sobie pofolgować... Na szczęście łącznie nie wydałam jakoś dużo, w końcu wszystko to produkty drogeryjne i większość była w promocji ;) Obawiam się, że droższe okaże się kolejne zamówienie z Korei, do którego się przymierzam - niech no tylko dolar trochę spadnie... :P

środa, 10 lipca 2013

Spóźnione denko czerwcowe

Hej :) Spieszę do Was z czerwcowym denkiem - wiem, późno... Tak się jednak złożyło, że w ostatnim tygodniu czerwca miałam przeprowadzkę i ogarnięcie wszystkich rzeczy zajęło mi sporo czasu. Potem bardzo mi się nie chciało, a potem okazało się, że leci drugi tydzień lipca ;)

Jak widać, nie ma tego niestety za dużo, w dodatku kilka próbek. Z kolorówki nie zużyłam w czerwcu nic - "winię" za to wyższe temperatury, które mocno stopują moje zapędy do makijażowych szaleństw i skłaniają do ascetyzmu :P
Ponieważ jest tego malutko, nie bawiłam się już w dzielenie na jakieś szczególne kategorie.

Od lewej:
  • Avon Senses, Amore (wanilia, fiołek i piżmo), żel pod prysznic - dostałam go od mamy, niestety mnie nie zachwycił. Prawdę mówiąc nie przepadam za całą serią Senses - uważam te zapachy za mocno chemiczne i w większości przypadków mało atrakcyjne, chociaż niektóre są na pewno bardziej udane od innych. Ten tutaj w ogóle mi nie podpasował - jak dla mnie zwyczajnie śmierdział. Zużyłam go do masażu nóg na mokro i golenia :P Nie kupię ponownie.
  • Alterra, szampon nawilżający do włosów suchych i zniszczonych Granat i Aloes - to druga zużyta przeze mnie butelka :) Bardzo go lubię i kupię ponownie.
  • Organique Energizing, szampon rewitalizujący z guaraną i papają - Nie kupię ponownie. Pisałam o nim obszerniej TUTAJ
Od lewej:
  • Organique, glinka ghassoul - bardzo lubię i na pewno kupię ponownie :) W swoim czasie napiszę o niej więcej, to bardzo fajna rzecz.
  • Tony Moly, Egg Pore Blackhead Out Oil Gel - wygląda super, ale nie jest wart trudu importowania ;) Nie kupię ponownie. Możecie przeczytać o nim TUTAJ
  • Alterra, balsam do ust z ekstraktem z rumianku - kupiony na szybko, ale dobrze mi służył. Zapach trochę nie taki, ale jakościowo dobry kosmetyk. Być może kupię kiedyś ponownie.


Tutaj mamy same próbki ;) Od lewej:
  • Vichy, Purete Thermale, mleczko do demakijażu do skóry normalnej i mieszanej - ta próbka dużo przeszła, co widać po jej opakowaniu :P Służyła mi jako "awaryjna", noszona w kosmetyczce w torebce. Mleczko bardzo przypadło mi do gustu i chciałabym wersję pełnowymiarową :)
  • Vichy, Aqualia Thermal Riche, nawilżający krem kojący i wzmacniający skórę o bogatej konsystencji - no właśnie, konsystencja jak na mój gust jest zbyt bogata :P Świeci mi się po nim twarz, dlatego nie kupię pełnowymiarowej wersji.
  • Ziaja, Bio Olejki, Krem na dzień i na noc do skóry suchej, zmęczonej z olejkiem z awokado - pomimo, że to tylko próbka, to służyła mi całkiem długo. Krem jest bardzo treściwy i mocno nawilża. Fajny, ale to nie dla mojej skóry mieszanej ;) Nie kupię pełnowymiarowej wersji.
I to w czerwcu było wszystko. Powinnam pewnie od razu pokazać Wam kolejne zakupy, ale chyba już nie mam siły na ich opisywanie, no i zrobiłam je już w lipcu. Ale na pewno się wkrótce pochwalę, spokojna głowa :D

wtorek, 9 lipca 2013

Preparat punktowy na wypryski Dermedic Normacne Therapy

Witam serdecznie, trochę niewyspana ale mimo wszystko w niezłym humorze - w końcu jest lato, moja ukochana pora roku :) Dzisiaj pokażę Wam specyfik, który w założeniu ma pomagać w zwalczaniu zmian zapalnych na twarzy.

Niestety chociaż okres dojrzewania mam dość dawno za sobą, to moja skóra nadal cierpi na okresowe niedoskonałości i zmiany trądzikowe, prawdopodobnie na tle hormonalnym. Czasami mam gładziutką skórę, a czasami prawdziwy wysyp - z reguły przed okresem, chociaż nie ma żelaznej reguły... Z tego względu korzystam z różnych preparatów do skóry problematycznej i od czasu do czasu testuję coś nowego. W trakcie jednego z irytujących wysypów próbowałam ratować się tym oto produktem: preparatem punktowym na wypryski Dermedic Normacne Therapy.

Tak to wygląda ze strony producenta - zdjęcia są chyba dostatecznie wyraźne i każdy może sobie przeczytać, co oni tam obiecują ;P Dodam, że wyboru dokonałam pod wpływem analizy różnych skupisk opinii dot. tego typu produktów. Preparat zakupiłam via internet za niezbyt wygórowaną cenę kilkunastu zł z przesyłką. 

Opakowanie jest wygodne i poręczne. Kosmetyk ma postać przeźroczystego żelu, który "zastyga" w miejscu naniesienia. Po odczekaniu kilku(nastu) minut można nałożyć na niego makijaż i jest okay - w żaden sposób nie zmniejsza jego trwałości. Zapachu brak. Ale to chyba koniec zalet.

Specyfik na mnie po prostu nie działa - ani nie przyspiesza gojenia, ani nie redukuje stanów zapalnych, zasadniczo nie robi nic lub prawie nic. Sama nie wiem, po co go jeszcze używam - chyba dla poprawy samopoczucia, że może coś tam jednak zadziała :P Przynajmniej nie szkodzi... Całe szczęście, że nie był drogi, bo w przeciwnym razie byłabym mocno wkurzona.

Muszę przyznać, że po tym zakupie mocno zniechęciłam się do preparatów punktowych i nie mam już ochoty testować innych. Generalnie zwątpiłam, że to może coś pomóc :/ 

Jakie jest Wasze zdanie? Może któraś z Was trafiła na kosmetyk tego typu, który działa? Podzielcie się opiniami :)

czwartek, 4 lipca 2013

Trudne ujędrnianie - modelujący balsam do ciała Tołpa Planet of Nature

Hej :) Dzisiaj troszeczkę o ciężkim zagadnieniu, jakim jest ujędrnianie ciała. Naprawdę nieliczne z nas nie muszą zawracać sobie tym głowy, większość jest zmuszona prędzej czy później podjąć temat.
Jestem normalna - ani gruba, ani chuda. Lubię myśleć, że szczupła, tak się umówmy :D W każdym razie nie mam żadnej nadwagi, ubrania noszę w rozmiarze XS i S. Moim słabym punktem są zdecydowanie uda - masywne, "muśnięte" cellulitem i w dodatku za wiele z nimi zrobić się nie da, bo taką mam budowę: wąska talia, za to szerokie biodra. Latami kombinowałam jak by tu schudnąć z ud, ale w końcu ktoś mądry mi wytłumaczył, że nie da rady, bo taka już jestem i nawet gdyby się udało, to zaburzyłabym proporcje sylwetki. Przyjęłam, porzuciłam plany wyszczuplające za to postanowiłam się skupić na ujędrnianiu.

Powiem Wam od razu, że nie wierzę już w te wszystkie produkty typu "intensywne serum wyszczuplające" - swoją "porcję" takowych zużyłam. Czasami coś tam pomagało, w większości raczej nie było widać różnicy. Przestałam kupować. Zainwestowałam za to w bańki chińskie i zaczęłam się masować - to działa moje drogie :) Zainteresowałam się  też balsamami - nawilżenie + ujędrnianie ale bez grzania/chłodzenia. Takie 2 w 1, bo smarować się czymś trzeba, zwłaszcza miło po masażu :) I tutaj wkracza na scenę dzisiejszy produkt - modelujący balsam ujędrniający do ciała Tołpa Planet of Nature.

    
Opis producenta

Balsam przeznaczony do pielęgnacji skóry wrażliwej, pozbawionej jędrności. Doskonale wygładza. Poprawia jędrność i wzmacnia strukturę skóry.

Wymodeluj swoją sylwetkę i poczuj wyjątkową gładkość. Spraw, by Twoja skóra stała się odżywiona i zregenerowana. Aktywne wyciągi roślinne intensywnie ujędrnią skórę i wzmocnią jej strukturę. Poczujesz komfort i przyjemność.

Składniki czynne:
torf TOŁPA®, ekstrakty roślinne z guarany i kwiatów koniczyny, olej avocado, witamina E, alantoina

Sposób użycia:
Niewielką ilość balsamu nanieś na skórę i wmasuj aż do wchłonięcia. Stosuj 1-2 razy dziennie.

Pojemność: 200 ml
*

*źródło: http://tolpa.pl

Moje wrażenia

Przyznam, że nie planowałam tego zakupu, nie wiedziałam nawet, że taki produkt istnieje. O Tołpie wiedziałam tylko tyle, że jest takie coś ;) Któregoś dnia szukałam nowego smarowidła w Hebe i dałam się skusić promocji: normalnie ten balsam kosztuje ok. 20 zł, ja "wyrwałam" go za jakieś 12 zł. Wieczorem tego samego dnia nastąpił pierwszy test ;)
Balsam jest zamknięty w dużej, miękkiej tubce ze szczelnym zamknięciem. Design jest estetyczny. Zapach mi odpowiada: intensywny, kwaskowaty, cytrusowy. Konsystencja dosyć rzadka, kolor białawy. 

Porozmawiajmy o działaniu i właściwościach :) Otóż balsamik jest całkiem wydajny - nie trzeba go wiele, żeby pokryć całe ciało. Ja stosuję go głównie na nogi i brzuch. Wchłania się dość szybko, ale zostawia na skórze śliską powłokę - z tego powodu wg mnie raczej nie nadaje się do stosowania na dzień, pod ubrania. Ale mi to nie przeszkadza, bo i tak smarowanie uskuteczniam tylko na noc ;) Ładnie nawilża i napina skórę zaraz po użyciu. Myślę, że mogę też powiedzieć, że w pewnym stopniu ujędrnia - nie jest to efekt wow ale widać pewną różnicę. Używam go drugi miesiąc i moja skóra jest na pewno gładsza i nieco jędrniejsza. Bardzo ważna sprawa: nie uczula i nie podrażnia. Można spokojnie stosować po depilacji :)

Podsumowując, jestem zadowolona z tego balsamu :) Sprawuje się dobrze, spełnia moje oczekiwania. Producent oczywiście przesadza i na pewno nikt nie powinien oczekiwać, że takie mazidło wymodeluje mu sylwetkę. Ale to dotyczy wszystkich produktów tego typu, trzeba zachować rozsądek ;)

Nie podoba mi się jedynie regularna cena - uważam, że 20 zł to przegięcie. Jeśli zobaczę go znowu w promocji, to kupię. Jeśli nie, to trudno ;)


Jak Wam się to podoba? Jakie macie sposoby na jędrne nóżki? :)

wtorek, 2 lipca 2013

Włosomaniactwo cz. 3 - rosyjski balsam babci Agafii na kwiatowym propolisie

Witam serdecznie :) Jestem już po obronie, formalności w większości pozałatwiane, w systemie już widnieję jako absolwentka ;) Oznacza to, że mam chwileczkę oddechu przed egzaminami wstępnymi na II stopień. Niestety "prawdziwe" wakacje będę miała dopiero w sierpniu, zakładając, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Pożyjemy, zobaczymy. Tymczasem pora na nową recenzję - dzisiaj na tapecie mamy kolejny rosyjski specyfik do włosów: Tradycyjny syberyjski balsam babci Agafii na kwiatowym propolisie firmy Pervoe Reshenie.

Balsam zakupiłam w internetowym sklepie Bioarp ładnych kilka miesięcy temu, na fali fascynacji rosyjskimi kosmetykami. W serii "recepty babci Agafii" jest cała gama szamponów i balsamów o różnych właściwościach. Dosyć długo wahałam się, którą opcję wybrać - zazwyczaj skupuję odżywki i szampony do włosów suchych i zniszczonych, stawiając na silną regenerację, której moim włosom nigdy za mało. Jednak tym razem postawiłam na zwiększenie objętości, co można sobie przeczytać poniżej:

Przy produkcji balsamu według recepty № 4 na kwiatowym propolis ie uzupełniliśmy receptę babci Agaf ii organicznym woskiem z kwiatów, olejami z wiązówki błotnej i werbeny aby nadać włosom jeszcze większą objętość i puszystość. Balsam na kwiatowym propolisie daje włosom gładkość, puszystość i lekkość w układaniu.
Składniki aktywne i ich działanie:
  • Żywica sosny długoigielnej (Pinus Palustris Wood Tar) - silny antyoksydant, działa przeciwzapalnie, odżywia.
  • Wosk pszczeli (Beeswax) – nabłyszcza, chroni i odżywia.
  • Pyłek kwiatowy (Pollen Extract) – zawiera praktycznie wszystkie życiowo ważne składniki, witaminy, minerały, aminokwasy, zawiera niezbędne dla zdrowia włosów i skóry składniki.
  • Olej z rumianku rzymskiego (Anthemis Nobilis Flower Oil) - ma działanie przeciwbakteryjne i przeciwgrzybicze. Jest często stosowany w szamponach i odżywkach do pielęgnacji delikatnych, jasnych włosów, a także jako środek łagodzący i odkażający.
  • Róża stulistna (Rosa Centifolia Flower) - odżywia, nawilża i uelastycznia włosy.
  • Smółka z szyszek chmielowych (Humulus Lupulus (Hops) Cone Tar) - zapobiega wypadaniu włosów, stymuluje ich wzrost, opóźnia siwienie, działa przeciwłupieżowo, ogranicza świąd skóry głowy i przetłuszczenie włosów.
  • Miód wielokwiatowy (Mel) - odżywia, wzmacnia, wygładza, przywraca połysk.
  • Organiczny wosk kwiatowy (Jasminum Officinale Flower Wax) – chroni przed nadmiernym przesuszeniem i wpływem środowiska zewnętrznego.
  • Wiązówka błotna (Spiraea Ulmaria Oil) – delikatnie oczyszcza i łagodzi podrażnienia, posiada właściwości przeciwzapalne i antybakteryjne, uelastycznia skórę.
  • Verbena (Verbena Officinalis Oil) – działa tonizująco i reguluje balans wodny we włosach i skórze głowy, odświeża.
  • Wyciąg z propolisu (Propolis Extract Milk) - działa przeciwzapalnie, antybakteryjnie i gojąco na rany. 
Regeneruje i zapobiega wypadaniu włosów. 
Przeznaczony do pielęgnacji każdego rodzaju włosów.*

*źródło: http://bioarp.pl


Skład:

Aqua with infusions of: Pinus Palustris Wood Tar, Beeswax, Pollen Extract, Anthemis Nobilis Flower Oil, Rosa Centifolia Flower, Pollen Extract, Humulus Lupulus (Hops) Cone Tar, Mel, Jasminum Officinale Flower Wax, Spiraea Ulmaria Oil, Verbena Officinalis Oil, Propolis Extract Milk, Cetearyl Alcohol, Cetyl Ether, Behentrimonium Chloride, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic
Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.





Moje wrażenia

Balsam jest zamknięty w dużej butli o pojemności 600 ml z wygodnym dozownikiem. Wydajność jest naprawdę ogromna - używam tego balsamu od 3 miesięcy i nie jestem jeszcze w połowie ;) A naprawdę go sobie nie żałuję :P
Konsystencja jest kremowa, niezbyt gęsta ale nie przelewa się przez palce. Zapach kwiatowy, delikatny i raczej ulotny. Aplikuje się bardzo łatwo, nie ścieka z włosów. Nakładam go po niemal każdym myciu na 2-3 minuty wg zaleceń producenta i spłukuję - nie ma z tym problemu, łatwo schodzi z włosów.
Balsam ułatwia rozczesywanie włosów i sprawia, że są lekkie i bardziej puszyste. Nie robi mi przy tym szopy na głowie, więc jest dobrze :) Raczej brak widocznych efektów regeneracyjnych ale moje włosy całkiem lubią ten produkt. Nie obciąża, nie przyspiesza przetłuszczania, nie uczula. Jest naprawdę dobry do codziennnego użytku ale chcącym uzyskać efekt wow radzę poszukać czegoś innego ;)

Ponownie go raczej nie kupię ale nie dlatego, że nie jestem zadowolona tylko z powodu tej gigantycznej wydajności - zwyczajnie zaczyna mi się nudzić, a chciałabym już wypróbować coś innego ;) Nie wykluczam natomiast zakupu innego balsamu z tej serii.


Chciałam Wam pokazać jak mają się moje włosy obecnie po podcięciu końcówek, ale chwilowo nie ma kto mi zrobić zdjęcia - postaram się je zorganizować i wrzucić później ;)