środa, 18 czerwca 2014

Co nowego wpadło w czerwcu? ;)

Hej :) Właśnie zeszłam na chwilę z kuchennego pola bitwy i korzystając z okazji, że mam trochę czasu (czekam, aż mi wyrośnie ciasto drożdżowe) pokażę Wam moje nowe kosmetyczne nabytki z ostatnich kilku tygodni.

Troszeczkę tego wpadło. Oczywiście nadal nie umywam się do niektórych dziewczyn (czasami aż mnie zatyka z zazdrości jak widzę tyyyyle dobroci na blogach!) ale moje kosmetyczne zasoby zostały trochę zasilone ;)


Udało mi się ostatnio po raz pierwszy wygrać w blogowym rozdaniu. Organizatorką była Beauty Candies i właśnie dzisiaj listonosz dostarczył mi od niej uroczą przesyłkę :) Pomarańczowa pianka Organique, pachnący lakier Revlona, wosk do kominka (mam pretekst, żeby go znowu odkurzyć!) Organique i miniaturki bazy i podkładu od Benefit. Wszystko ślicznie zapakowane, aż musiałam zrobić zdjęcie. Dziękuję serdecznie za taką piękną nagrodę! :)



Wczoraj dotarło moje mini-zamówienie z Korei (to już obsesja). Tradycyjnie już Mizon (kosmetyki tej marki zdecydowanie u mnie przeważają) i dwie nowości: peeling grejpfrutowy (Mizon Refresh Time Grapefruit Peeling Gel) oraz filtr przeciwsłoneczny (Mizon Mela Defense White Multi UV Sun Block SPF50/PA+++). Peeling zastąpi mi zielone jabłuszko, które powoli się kończy, a filtr jest mi bardzo potrzebny ze względu na kurację Epiduo. Zobaczymy, czy spełni swoje zadanie. Standardowo dostałam też trochę próbek.


Parę dni temu wałęsałam się po drogeriach i w Naturze trafiłam przypadkiem na promocję dot. produktów do ust - kup 1, 2-gi tańszy masz gratis. Ponieważ bardzo spodobał mi się błyszczyk z limitki Essence Beach Cruisers (wybrałam odcień #02 Girls just wanna have SUN!) to się długo nie zastanawiałam ;) Chwyciłam sobie do tego XXXL Shine Lipgloss tej samej marki (odcień #27 Just me and my lipgloss) - urzekła mnie ta landrynkowa czerwień.
Jak już tak przetrząsała szafy z kolorówką, to wzięłam sobie lakier Miss Sporty w kolorze różowej gumy balonowej (nr #480 Baby Pink) - mam go właśnie na paznokciach i bardzo mi się podoba :)
Tusz do rzęs Sexy Pulp od Yves Rocher dostałam jako prezent powitalny - zabawna historia. Kupowałam jakiś zestaw kosmetyków na prezent dla mojej mamy i pani przy kasie szybko mnie zwerbowała do założenia karty :P Nim się zorientowałam, to już trzymałam reklamóweczkę z próbkami i tuszem. Może teraz zacznę tam częściej kupować? ;)


I na koniec parę kosmetyków "łazienkowych". Po lewej Diamentowe Serum Eveline 4D, w które nie wierzę ale i tak je stosuję (idiotyczne) "dla spokojnego sumienia" po masażu bańką chińską. Po środku biedronkowy zakup mojej mamy - Foam Makers, tzw. Pianotwory do kąpieli. Opakowanie zawiera kolorowe kapsułki, które wrzuca się do wanny - pachną obłędnie owocowo i mocno się pienią.
Ostatni zakup to pianka do golenia Venus z ekstraktem z melona i grejpfruta - tak dla odmiany od wersji konwaliowej ;)

Coś Wam wpadło w oko? A może coś z tego już macie? :)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Aloesowe nawilżenie z Vanedo

Witajcie po przerwie :) Ostatnio było u mnie sporo zamieszania: sesja, magisterka, podróże w tę i wewtę... Teraz z kolei próbuję sobie zorganizować wakacje, trzymajcie kciuki ;)

W kwestiach pielęgnacyjnych powzięłam jakiś czas temu nowe postanowienia i staram się w nich wytrwać. Wróciłam m.in. do masaży bańką chińską (nawet nabyłam jakieś "wyszczuplające" serum <w którego działanie zbytnio nie wierzę>, żeby smarować się po :P) + masaże gąbką antycellulitową (na początku to drapanie bolało jak cholera ale teraz jest już znośnie). Diety nie są dla mnie, ćwiczyć nie lubię, a ponieważ gruba nie jestem to przynajmniej w taki sposób sobie powalczę o ładniejsze uda (rozumiane jako gładsze) ;)

Wróciłam do kuracji epiduo, którą sobie lekkomyślnie odpuściłam parę m-cy temu (bo wydawało mi się, że jest już fajnie więc nie trzeba :P) i niestety w związku z tym faktem mam pewne problemy z nawilżaniem skóry. Epiduo działa silnie złuszczająco, więc na nawilżanie trzeba poświęcić znacznie więcej czasu. Oprócz standardowych kremów pomagają mi w tym sleeping packi i maseczki. Dzisiaj pokażę Wam jedną z nich: aloeosową od Vandeo Beauty Friends.


Firma jest nam dobrze znana (na moim blogu pojawiły się recki wersji z ogórkiem [klik] oraz z wyciągiem z bylicy [klik]), "płachtowa" forma maski również.
Maseczka aloesowa ma za zadanie koić skórę twarzy oraz nawilżać, nawilżać i jeszcze raz nawilżać. Nic dziwnego, że się na nią zdecydowałam ;)


Instrukcja użycia jest standardowa: oczyszczamy buzię, aplikujemy maskę, czekamy 15-20 minut i zdejmujemy. To, co zostanie na twarzy pozostawiamy do wchłonięcia. Jak zawsze można sobie zafundować maseczkę na ciepło (podgotowując ją chwileczkę w wodzie) albo na zimno (wkładając ją na jakiś czas do lodówki). Ja nie korzystam z żadnej z tych opcji - wybieram temperaturę pokojową.

Maseczka ma bardzo ładny, aloesowy zapach i, tradycyjnie, rzadką konsystencję. Bezpośrednio po aplikacji czułam lekkie szczypanie na twarzy (już mi się tak zdarzyło podczas stosowania wersji z bylicą) ale nie panikowałam tylko odczekałam kilka minut. Po chwili nieprzyjemne uczucie ustąpiło, a ja mogłam się zrelaksować. Gdy w końcu zdjęłam maskę z twarzy, byłam zaskoczona tym, jak niewiele esencji zostało na skórze. Cera wszystko "wypiła", pozostałości też bardzo szybko się wchłonęły - niemal do matu. 

Efekty? Delikatnie rozjaśniona, nawilżona skóra :) Maseczka dobrze spełniła swoje zadanie, żadnego uczulenia nie było, zapchania też nie. Mogę ją z czystym sumieniem polecić.

Jakie macie sposoby na "dodatkowe" nawilżenie? Chętnie poznam jakieś sprawdzone produkty i metody :)

wtorek, 3 czerwca 2014

Denko majowe :)

Maj się skończył więc pora na podsumowanie zużyć. Tym razem wygląda to u mnie troszeczkę lepiej, niż zazwyczaj - zeszło nieco więcej produktów. Oczywiście wciąż nie ma porównania z wieloma standardowymi denkami choćby i paru z Was ;) Ale i tak jest nieźle. A oto "pustaki":

Od lewej (od góry):

- Luksja, płyn do kąpieli Pink Sparkle - jedno z radosnych odkryć ostatnich miesięcy. Jest po prostu CUDOWNY :) Zapach pasuje mi idealnie i na pewno kupię go jeszcze nie raz!

- Joanna, Z Apteczki Babuni, maseczka jajeczna - używam jej jako odżywki, sprawdzony produkt. Nie po raz pierwszy w denku, nie po raz ostatni. Kupię ponownie.

- Palmolive, żel pod prysznic o zapachu tureckiej róży z konwalią - po prostu dobry żel. Trochę duży, wolę mniejsze opakowania, żeby móc częściej zmieniać zapachy ale ogólnie okay. Być może kupię ponownie.

- Ziaja, dwufazowy płyn do demakijażu oczu - dobry produkt w dobrej cenie. Nie podrażnia, zmywa wszystko, co ma zmywać. Już kupiłam ponownie.

- Mizon, Snail Recovery Gel Cream - w denku po raz drugi. Co o nim sądzę, można sobie poczytać w recenzji [klik]. Chwilowo wymieniłam go na niebieskiego "brata" ale na pewno jeszcze nie raz go kupię.

- It's Skin, Power 10 Formula VC Effector - poświęciłam mu osobną notkę [klik]. Miał być wspaniały, okazał się bardzo zwyczajny. Raczej nie kupię ponownie.

- Organique, glinka zielona - chodzi o to okrągłe, białe pudełeczko. Kupowana ofc na wagę ;) Bardzo dobra rzecz, planuję uzupełnienie zapasu.

- Ziaja, Bloker - chyba każda z nas go zna. Tani, skuteczny ale niezbyt zdrowy, więc traktowałam go jako "produkt awaryjny" - na wyjątkowe sytuacje. Wprawdzie nie został zużyty w całości (nie wiem, czy to możliwe biorąc pod uwagę jego wydajność), ale skończyła mu się data ważności. Dobrze mieć coś takiego w łazience, więc raczej kupię ponownie.

- Luksja, Care Pro Nourish, mleczko pod prysznic z olejem z pestek dyni - było dodane jako gratis do jakiegoś czasopisma ale zużyłam z prawdziwą przyjemnością :) Kupię ponownie i chcę wypróbować inne wersje z tej serii.

- PharmaCF, No 36, balsam do stóp i paznokci intensywnie nawilżający - kupiłam kiedyś w Rossmanie, bo był niedrogi i nie znałam tej firmy. Niestety, nie polubiliśmy się - słabo działa i zwyczajnie nie spełnia oczekiwań. Nie kupię ponownie.

- Ziaja Pro, peeling z mikrogranulkami mocny - bardzo dobry produkt i w dodatku szalenie wydajny. Kupię ponownie.


Tak było w maju. Coś znacie i chcecie skomentować? Zapraszam! :)

niedziela, 1 czerwca 2014

Włosomaniactwo cz.9 - szampon z mleczkiem pszczelim od Dr. Organic

Znowu mamy niedzielę - idealny moment, żeby usiąść i napisać coś na blogu ;) Dzisiaj postanowiłam powrócić (po dłuższej przerwie) do kwestii pielęgnacji włosów. Już jakiś czas temu sporządziłam zdjęcia pewnego produktu i czas w końcu coś o nim opowiedzieć. Przed Wami Organic Royal Jelly Shampoo prosto ze "stajni" Dr. Organic:


Co mówi producent

Przywracający równowagę i stymulujący szampon, stworzony na bazie organicznego mleczka pszczelego, aloesu, czerwonej koniczyny, wrzosu, witaminy C, oraz cedru, cytryny, geranium, paczuli, olejków petitgrain (z liści drzewa pomarańczowego) i z drzewa sandałowego. Ten odbudowujący szampon regeneruje naturalne struktury keratynowe i działa aktywnie wewnątrz struktur międzykomórkowych, przywracając włosom zdrowie i odżywiając skórę głowy. Dodaje fryzurze blasku, pozostawiając włosy jedwabiście miękkie i łatwe do układania.*

*opis ze strony sklepu http://drorganickosmetyki.pl

Co mówię JA

Czytelniczki tego bloga wiedzą, że moja znajomość z produktami do włosów Dr. Organic zaczęła się już jakiś czas temu. Wypróbowałam na swojej głowie m.in. szampon aloesowy i odżywkę z witaminą E, a do dnia dzisiejszego z powodzeniem używam serum arganowego do zabezpieczania końcówek. Nie wszystko mnie powaliło ale generalnie nie doznałam żadnego poważniejszego rozczarowania, więc raczej chętnie wzięłam się za obiekt dzisiejszej recenzji - szampon z mleczkiem pszczelim.

Opakowanie standardowe: barwiony plastik, szczelny korek z dozownikiempojemność 265 ml. Dr. Organic jest od jakiegoś czasu dostępny w Polsce i taki szampon można sobie zamówić przez Internet za ok. 30 zł


Skład jest jak zwykle bogaty, z sokiem aloesowym na 1 miejscu. Mamy oznaczenia typu No SLS, No Parabens itd. Produkt jest odpowiedni dla wegetarian i nie był testowany na zwierzętach. Dokładny skład i wszystkie "certyfikaty" macie na poniższych zdjęciach :)



Szampon ma dość lejącą się, trochę oleistą konsystencję; brak wyraźnego koloru, a zapach jest dość dziwny - niby troszeczkę miodowy ale nie można go nazwać słodkim. Mi się za bardzo nie spodobał, ale po paru użyciach przywykłam i przestał mi przeszkadzać. Na włosach i tak się nie utrzymuje, więc nie ma problemu.

Pieni się bardzo dobrze i nie trzeba go wiele nakładać - plus na konto wydajności. Bałam się trochę, że będzie mi robił z włosów gumę, jak jego aloesowy brat (oczyszczał włosy tak skutecznie, że były wręcz szorstkie w dotyku). Na szczęście spotkała mnie miła niespodzianka - nic z tych rzeczy. Jest delikatny i łagodnie oczyszcza. Włosy po nim nie są splątane ani szorstkie, za to odświeżone i czyściutkie. 


Gdyby nie ten dziwaczny zapach + dość wysoka cena, napisałabym, że to świetny szampon. W obecnym układzie jest bardzo dobry - w zasadzie spełnił moje oczekiwania. Bardzo możliwe, że kiedyś do niego powrócę.

Dziewczyny, czy zwracacie dużą uwagę na skład szamponu? A może wystarczy Wam, że działa? :)